Prawdą jest, że Donald Tusk jest dzisiaj głównym architektem władz europejskich, ale nie tylko tego, kto będzie kim, ale również tego, jaka będzie agenda tego rządu europejskiego”. Miłośnik filmów Stanisława Barei, którym jest autor niniejszego tekstu, nie może się powstrzymać, by nie dodać: „To mówiłem ja, Nitras”. „Łubu-dubu, niech nam żyje premier naszego rządu”. Polityk jednak nie zaśpiewał. To błąd, bo z tej racji jego pochlebstwo może zostać przelicytowane.
Pean Nitrasa na cześć sprawczości Donalda Tuska, wygłoszony w Radiu Zet, jest bowiem tylko jednym z wielu podobnych, które zalały lewicowo-liberalne media. Tusk jest „najbardziej dziś podziwianym politykiem w Unii”, „niekwestionowanym współliderem Europejskiej Partii Ludowej”, „ważnym elementem w układance europejskiej”, „czynnikiem wzmacniającym Polskę”, „ogromnym wsparciem dla procesu pogłębienia integracji europejskiej” – zachwycają się jego kibice, z nabożną czcią cytując różne wypowiadane przez szefa PO w unijnych gremiach i mediach złote myśli oraz wskazania w stylu „Europa powinna…”, „należy zdecydowanie…”, „wspólna europejska sprawa wymaga wzięcia odpowiedzialności…” etc.
Jest to część procesu przyśpieszonego odklejania się władzy i jej ścisłego zaplecza od politycznych realiów, który nawet komentatorzy życzliwych koalicji rządzącej mediów (jak Grzegorz Sroczyński w Gazeta.pl czy Andrzej Stankiewicz w Onecie) nazwali „lewitowaniem PO”. Czteroprocentowa przewaga nad PiS w powyborczym exit poll wprawiła działaczy i zwolenników partii w taką euforię, że nie przyjęli tego do wiadomości, gdy okazało się, iż sondaż był grubo przestrzelony i rzeczywiste rozmiary zwycięstwa są znacznie skromniejsze – 0,9 punktu procentowego – i na dodatek KO osiągnęła je kosztem koalicjantów, tak że gdyby podobny sukces odniosła w wyborach sejmowych, nie byłaby już w stanie stworzyć rządu.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.