Parodia konspiracji, czyli Rywiański mit

Parodia konspiracji, czyli Rywiański mit

Dodano: 
81. rocznica wybuchu powstania w Getcie Warszawskim
81. rocznica wybuchu powstania w Getcie Warszawskim Źródło: PAP / Szymon Pulcyn
Książka Michała Wójcika „Rywka. Śmierć ze złotym warkoczem” to wyjątkowy przykład zakłamania historii.

Jeszcze 20 lat temu (może nawet 10) trudno byłoby sobie taką operację wyobrazić – wykreowanie czegoś z niczego. Ale dziś już wszystko jest możliwe. Mimo wyczerpujących w ostatnich latach analiz i opisów czynów prawie mitycznej Rywy Tajtelbaum, nachalnie lansowanej(wbrew oczywistym faktom) „bohaterskiej” postaci Polskiej Partii Robotniczej i Gwardii Ludowej, dalsze tego próby nie ustają, zarówno w świecie, jak i na krajowym podwórku. Wbrew znanym faktom, wbrew zachowanym dokumentom. Przy tym micie pozostańmy. Podziemie polskie podczas okupacji w latach 1939–1945 było bardzo zróżnicowane politycznie i wojskowo, odzwierciedlało mozaikę polityczną II RP. Było ono jednak orientacją niepodległościową i na jej czele stał nadrzędny interes RP. Obok niego istniała jednak konspiracja antyniepodległościowa, czyli komunistyczna. Należała do sfery konspiracji w Polsce, zorientowanej prosowiecko, czyli opowiadała się po stronie jednego z okupantów i uczestników ostatniego (miejmy nadzieję), IV rozbioru Polski, dokonanego we wrześniu 1939 r. Komuniści pokazali wówczas, co potrafią, tworząc liczne bandy polityczno-terrorystyczne na terenach wschodniej II RP. Atakowały one małe grupy żołnierzy i oficerów, mordując też policjantów, urzędników, nauczycieli, księży, harcerzy i często całkiem przypadkowych uchodźców z centralnej i zachodniej Polski przed Niemcami. Czasem odbywało się to wprost pod opieką i w porozumieniu z Niemcami – dopiero wkraczającymi na te tereny, zapuszczającymi się dalej na wschód, niż przewidywała to umowa ze Stalinem. Niemcy zaopatrywali te bandy w broń, przydzielali im gmachy, gdzie mogły urzędować, i brali je pod swą ochronę. Tak było w Lubomlu pod Lwowem czy w Kobryniu na Polesiu i mówią o tym ocalałe (na szczęście) dokumenty. Bliskość ideologiczna brunatnych i czerwonych socjalistów nigdy przedtem nie była aż tak widoczna.

Podziemie antypolskie

Komuniści zaczęli schodzić do podziemia dopiero od drugiej połowy 1941 r. Przedtem były to rozbite grupki (pozostałość po Komunistycznej Partii Polski i jej przybudówek), które organizacyjnie nie miały nic do powiedzenia i nie były przez Niemców zwalczane. Dopiero „zdradziecka” napaść III Rzeszy na Związek Sowiecki umożliwiła komunistom odcięcie się od uwikłania w kolaborację z niemieckimi nazistami. To są fakty dziś mało znane, ale przecież dla przedwojennych komunistów współdziałanie z „sojusznikiem ich sojuszników” nie było czymś nagannym. Stąd np. wspólne zebrania byłych członków KPP z funkcjonariuszami NSDAP w celu współpracy, a niemiecka oferta brzmiała dla nich niezwykle obiecująco: „Niemcy są w przyjaźni ze Związkiem Radzieckim, wspólnie walczą o zlikwidowanie kapitalizmu anglosaskiego, przede wszystkie z dalszym planem likwidacji kapitalizmu międzynarodowego […], przeto III Rzesza i Führer, ceniąc to, wyciągają do zebranych przyjacielską dłoń celem dalszej wspólnej walki”.

Zniewolona przez obu zaborców Polska powoli dźwigała się do stworzenia płaszczyzny oporu. Stało się nią Polskie Państwo Podziemne. Nawet w apogeum jego istnienia zaangażowanych w różne formy jego działalności było zaledwie kilka procent Polaków. Ale były to przecież setki tysięcy ludzi w organizacjach zbrojnych i politycznych. Mniejszości narodowe uczestniczyć w nim (poza wyjątkami) nie chciały. Niektóre z nich zajęły stanowisko wprost skrajnie wrogie, jawnie współpracując z okupantami. Powstająca od początku 1942 r. konspiracja komunistyczna miała podstawowy problem. Stara, przedwojenna kadra KPP została w 1938 r. wybita przez Stalina, inni rozproszyli się po świecie (np. po wojnie domowej w Hiszpanii) i nie było się na kim oprzeć i rozwijać konspiracji w kraju. Komuniści w swych dokumentach przyznawali wprost, że sięgnęli do sprawdzonych wzorów rewolucyjnych, czyli angażowania lumpenproletariatu – bandyckiego marginesu społecznego. Niekiedy brzmiało to śmiesznie: „Nasza metoda werbunku to łapu-capu”, choć wesołe to przecież nie było.

Artykuł został opublikowany w najnowszym wydaniu tygodnika Do Rzeczy.

Autor: Leszek Żebrowski
Czytaj także