Krzysztof Masłoń i Tomasz Z. Zapert: Przygotowane przez pana, opracowane i opatrzone posłowiami 10 tomów „Dzieł zebranych” Stanisława Rembeka Państwowy Instytut Wydawniczy opublikował w ciągu czterech lat. Jak na standardy edytorskie, nie tylko nasze, to tempo wręcz nadzwyczajne. Ale czy to wydanie przywróci pisarza czytelnikom?
Prof. Maciej Urbanowski: Taką mamy nadzieję: ja i wydawca, inicjator tej edycji. Książki Rembeka były do tej pory trudno dostępne, o wielu utworach nie wiedzieliśmy, że istniały. Były rozproszone w czasopismach lub ukryte w archiwum. Teraz można spojrzeć na to pisarstwo jak na pewną uporządkowaną tematycznie i chronologicznie całość. Nie taką znowuż małą, jak się okazało.
Co w spuściźnie Rembeka najbardziej pana zaskoczyło? Mniej znane jego utwory dorównują klasą „W polu” czy „Naganowi”?
Najbardziej zdziwiło mnie to, że mimo bardzo trudnego życia Rembek tak wiele napisał. Zaskoczyło mnie też, że próbował swych sił także jako poeta, reporter, publicysta, eseista, krytyk literacki, a nawet scenarzysta filmowy. Potrafił być świetnym epistolografem. To pokazuje ostatni, 10. tom jego dzieł, gdzie są wielostronicowe listy do żony. Był więc Rembek multiinstrumentalistą literackim, ale najlepiej grywał jako powieściopisarz. Do mniej znanych, a znakomitych dzieł Rembeka zaliczyłbym jego dzienniki z wojny polsko-bolszewickiej i okupacji, wydane wiele lat po jego śmierci. Uważam za bardzo dobrą nowelistykę. Tę o wojnie polsko-bolszewickiej, a także o okupacji niemieckiej, czy „Dziecko”, wstrząsający obrazek o powstaniu styczniowym. Niedoceniona jest chyba „Przemoc i szabla”. Żałuję, że „Wianek Malwiny”, rzecz o powstaniu listopadowym, zachował się w formie „miazgi”, ale są tam śliczne fragmenty.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.