Niektórzy pół żartem, pół serio twierdzą, że moment na ogłoszenie decyzji wybrał nieprzypadkowo. Skoro synka nazwał Liam, a córeczkę Noelia i zrobił to praktycznie w tym samym czasie, kiedy świat obiegła informacja, że na scenę wraca zespół Oasis, to koniec kariery Wojciecha Szczęsnego musi być jakoś powiązany z braćmi Gallagherami. Nie wiadomo, jakiej muzyki słucha na co dzień były już bramkarz, ale na pewno wiadomo, że już od dłuższego czasu planował zakończyć karierę, bo sam o tym wspomniał. Pierwotnie miał zamiar pograć jeszcze rok, czyli tyle, ile wynosił jego kontrakt z Juventusem Turyn, ale skoro Włosi sami chcieli go rozwiązać, to nie było na co czekać. Można się dziwić, bo przecież dla wielu na świecie Szczęsny wykonywał pracę marzeń: grał w piłkę w blasku reflektorów i zarabiał na tym miliony euro. Jego decyzja pokazuje też jednak drugą stronę piłkarskiego przemysłu: życie w ciągłych rozjazdach, brak kontaktu z rodziną, a przede wszystkim z rosnącymi dziećmi. Tego nie da się cofnąć, nadrobić ani kupić za żadne pieniądze. Już kilka lat temu Szczęsny mówił o tęsknocie za nowo narodzonym synkiem, bo musiał pojechać z drużyną na tournée po USA. Gra w Arabii Saudyjskiej go nie interesowała, nawet za grube miliony petrodolarów, bo dorabiać już nie musi, a jedynym klubem, z którym podjął rozmowy, był Arsenal. Szczęsny zrobił to tylko z szacunku dla drużyny, która pozwoliła mu wypłynąć na szerokie wody. Jak sam przyznał, jego ciało było gotowe na nowe wyzwania, ale serce już nie. Dobrze więc, że skończył grać, będąc na szczycie, zamiast decydować się na jeszcze jeden sezon, który przesiedziałby na ławce rezerwowych. Niektórzy w jego sytuacji spokojnie podpisywaliby kolejne kontrakty, bo przecież dla bramkarza 34 lata to właściwie środek kariery.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.