„Na szczęście nic mi jeszcze nie odpadło, nie mogę tylko zdobyć K2” – zapewniał przyjaciół. „Już się wydobywam” – pisał zwykle o swoich choróbskach do Kota, Jeleńskiego, np. że w sanatorium badano mu siodełko tureckie. „Myślałem, że to jakaś nowa pozycja erotyczna, ale okazało się, że to się mieści w głowie. Było bardzo wesoło. Piliśmy dużo wódki, którą w razie kontroli wlewaliśmy do flakonów. Ostatki spędziłem na zabawie w prosektorium”.
Nie miał długo mieszkania, przyjeżdżał więc często do domu pracy twórczej w Oborach, wzbogacając tamtejszą bibliotekę o socrealistyczne gnioty bywających tam literatów – Kazimierza Brandysa, Ważyka, Woroszylskiego, a gdy je wykradali, przywoził nowe. Razem z poetą Zbigniewem Bieńkowskim wykręcali też nocą korki i gdy pałac tonął w ciemnościach, łomotali do drzwi partyjnych literatek, m.in. sekretarz Hanny Ożogowskiej, i zaśmiewali się, widząc, jak wybiegają na korytarz w nocnych koszulach. „Powywieszamy was na latarniach, ale gwałcić nie będziemy, nie liczcie na to!” – pokrzykiwali.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.