Coraz szybszy rozwój branż, rosnąca mobilność pracowników, coraz częstsze zmiany zajęć i wymóg uczenia się przez całe życie – przed takimi wyzwaniami współczesnego świata stoją dziś kraje UE. I pracują nad sprostaniem im od 2008 r., kiedy postanowiono, że powstanie Europejska Rama Kwalifikacji – system, który pozwoli błyskawicznie porównać kwalifikacje pracownika zdobyte w jednym kraju z kwalifikacjami w innym kraju. Dzięki temu dyplom z polskiej uczelni lub szkoły będzie jasny i zrozumiały w każdym kraju. Porównywalne staną się też kompetencje zawodowe zdobyte poza systemem edukacji. Każdy pracownik dużo szybciej i łatwiej mógłby poszerzać kwalifikacje, i to na takich szkoleniach, które gwarantowałyby jakość.
– Swoje ramy kwalifikacji przyjęły dziś właściwie wszystkie kraje europejskie i przedstawiły swoje raporty. Polska taki raport zaprezentowała już w 2013 r. – wskazywała podczas debaty w tygodniku „Do Rzeczy” dr Agnieszka Chłoń-Domińczak z Instytutu Badań Edukacyjnych. – Zobowiązaniem dla krajów jest to, że powinny pokazywać wartość kwalifikacji. Prezentuje je dziś kilka państw, w większości z nich ten system dopiero się rozwija. Im szybciej wdrożymy takie rozwiązania, tym lepiej. To ważne również z perspektywy wykorzystywania unijnych środków na kształcenie dorosłych, bo Komisja Europejska bardzo wyraźnie już mówi, że te pieniądze powinny być przeznaczane na zdobywanie kwalifikacji zgodnych z europejskim systemem.
Inne kraje dbają o to, by dyplomy ich szkół, ale też kwalifikacje potwierdzane certyfikatami poza systemem edukacji, były czytelne na świecie i honorowane tak, jak dziś rozpoznawalne są np. certyfikaty znajomości języka British Council.
Polski system jest już gotowy. Wypracowali go naukowcy IBE wraz z organizacjami pracodawców, przedstawicielami branż i związków zawodowych. Procedury opisywania kwalifikacji zostały stworzone. Jest Polska Rama Kwalifikacji, która odnosi się do unijnej. Jest nawet model zintegrowanego rejestru kwalifikacji, w którym każdy będzie mógł sprawdzić, ile warte są polskie dyplomy, świadectwa i certyfikaty.
Do tej pory system nie działa, choć powstał już nawet projekt ustawy, która go mogła uruchomić . Ale nie trafił nawet do konsultacji społecznych. Dlaczego? Przedstawiciele organizacji zgromadzonych na debacie „Do Rzeczy” wskazywali, że poważny opór stawiała publiczna administracja. Oddolnie stworzony system, działający bez zbędnej biurokracji, jest czymś obcym dla polskich urzędników.
– Ten system pozwoliłby na regulowanie rynku pracy przez tych, którzy na nim funkcjonują, czyli pracodawców oraz pracowników, a administracja zostałaby odsunięta – wskazywała Danuta Wojdat z Komisji Krajowej NSZZ „Solidarność”.
– System ma służyć przede wszystkim człowiekowi – podkreślał Henryk Michałowicz, ekspert IBE. – Tu chodzi też o relację państwo – obywatel. I do tej pory państwo uciekało od zadań, które miałoby realizować dla obywatela – oceniał.
KTO BLOKUJE?
Inni uczestnicy spotkania zauważali, że tworzony oddolnie system blokowały też resorty nauki i szkolnictwa wyższego oraz finansów. Ten pierwszy, zdaniem debatujących, mógł się obawiać odsłonięcia problemów z jakością kształcenia wielu uczelni, a drugi nie bardzo chciał z państwowego budżetu wydać jakąkolwiek złotówkę na taki cel. A ktoś po 2020 r. musiałby zapewnić jego dalsze funkcjonowanie.
Rząd Ewy Kopacz robił ciągłe uniki, by nie wprowadzić w życie ustawy powołującej zintegrowany system kwalifikacji. Udało mu się to przeciągnąć aż do wyborów, i to mimo groźby utraty ok. 2 mld zł unijnego dofinansowania na kształcenie dorosłych Polaków. Tymczasem zdaniem pracodawców i przedstawicieli pracowników system miałby pozytywny wpływ na nasz rynek pracy. – Wszyscy tu mamy wspólny interes – przekonywał podczas debaty Wojciech Januszko, dyrektor Biura Legalizacji, Certyfikacji i Karnetów ATA Krajowej Izby Gospodarczej.
KTO SKORZYSTA?
Dopytywani o szczegóły współtwórcy polskiego systemu kwalifikacji podawali wiele przykładów tego, jak wpłynie on na rynek pracy, wyliczali korzyści płynące dla pracowników i pracodawców.
Zdaniem Jakuba Kusa ze Związku Zawodowego „Budowlani” precyzyjne określenie kwalifikacji pracowników z uwzględnieniem ich części składowych pozwoli szybciej się przebranżawiać. – Jeśli będziemy chcieli uzyskać nowy zawód albo podnieść swoją zawodową pozycję, to będzie wiadomo, jakie kompetencje już się posiada i o jaką wiedzę, jakie umiejętności należy to rozszerzyć – tłumaczył.
Rafał Szymański, prezes Krajowego Stowarzyszenia Profesjonalistów Rynku Nieruchomości, dodawał, że wbrew pozorom nowy system w niektórych branżach doprowadzi do prawdziwej deregulacji zawodów. – Po przemianach w latach 90. do sfery zarządzania nieruchomościami przeszło bardzo wiele osób ze służb mundurowych, branża została zamknięta. Możliwość zdobywania uznawanych certyfikatów dałaby szansę na tym rynku młodym ludziom. W tym sektorze jest bowiem w Polsce ok. 500 tys. miejsc pracy, w większości niedostępnych dla młodych.
ku pracy, nie w szkołach, a MEN nie patrzy na rynek pracy – mówił z kolei Waldemar Mazan, wiceprezes Konfederacji Budownictwa i Nieruchomości. – Dlaczego w wielu państwach się porozumiano, stworzono normy jakościowe, a u nas to tak trudno przychodzi? – zastanawiał się. – W Polsce nie prowadzi się dialogu dwustronnego między przedstawicielami pracowników a pracodawcami – tłumaczyła Danuta Wojdat.
Eksperci wskazywali jeszcze na inne korzyści płynące z uruchomienia w kraju zintegrowanego systemu kwalifikacji. Wymieniali m.in. możliwość określenia jasnej ścieżki kariery w każdej firmie oraz ułatwienie procesów rekrutacyjnych.
Zdaniem przedstawicieli związków zawodowych potwierdzone kompetencje pracowników zabezpieczałyby też ich interesy, bo dziś wielu pracodawców, w nieuzasadniony sposób podważając kompetencje ludzi, wymienia ich na młodszych pracowników, z mniejszymi oczekiwaniami finansowymi
– Jest wielu ludzi, którzy z różnych powodów nie mogli zdobyć wykształcenia – dodawał Mirosław Górczyński, ekspert Forum Związków Zawodowych. – A przecież nabyli różne umiejętności i taki system dawałby im szansę ich potwierdzenia. Mieliby dokument poświadczający to, co wiedzą i potrafią.
Uczestnicy debaty wyrażali nadzieję, że nowy rząd wróci do rozmów o wprowadzeniu systemu. Zastrzegali też, że należałoby zmienić ustawę przygotowaną przez poprzedni gabinet – wskazywali, że jej konstrukcja jest zbyt skomplikowana. Ich zdaniem nowy system ma szansę prawidłowo działać tylko wówczas, gdy będzie w nim uczestniczyć rada interesariuszy – bo gdy nie będzie weryfikowany przez przedstawicieli branż i pracowników, to stanie się martwy.
fot. Włodzimierz Wasyluk