Robert Biedroń ma szansę odegrać podobną rolę dla antypisu jaką Paweł Kukiz odegrał dla prawicy w 2015 roku. Same postaci na pierwszy rzut oka wydaje się dzielić wszystko, sprawa nie sprowadza się jednak do sylwetek obu polityków, tylko do tego co ich obecność oznacza dla duopolu PO-PiS.
Biedroń’19
Paweł Kukiz w 2015 roku wypłynął na poczuciu potrzeby zmiany, jaką odczuwało polskie społeczeństwo, a nie jakichkolwiek postulatach programowych. Przecież te 20 proc. wyborców, którzy oddali na niego głos w pierwszej turze wyborów prezydenckich, nie głosowało za żadnymi JOWami. Świadczy o tym najlepiej porażka referendum Bronisława Komorowskiego. Ci wszyscy ludzie głosowali za pewną formą zmiany.
Teoretycznie był to głos wycelowany w duopol PO-PiS-u, ale w praktyce o wiele większy nacisk był kładziony na krytykę Platformy. Wiele osób, które chciały głosować PRZECIW Tuskowi, ale jednocześnie z różnych względów nie mogli się przemóc, by poprzeć Kaczyńskiego, otrzymali więc trzecią drogę: Kukiza. Trochę patriotyczny i trochę nowoczesny, nieco prawicowy i nieco liberalny, niby antypisowski, ale tak naprawdę antyplatformerski.
A teraz podobną rolę dla drugiej strony sporu ma szansę odegrać Robert Biedroń. Wiosna wydaje się być idealnym wyborem dla osób, które chciałyby pogonić PiS, ale jednocześnie nie mogą głosować za Schetyną kolekcjonującym kolejne „dinozaury” polskiej sceny politycznej (kto z wyborców pamięta kim był jakiś Cimoszewicz czy inny Miller?). Biedroń to zmiana, to bunt.
Tak jak Kukiz w 2015 roku występował przeciwko duopolowi PO-PiS-u orbitując na prawo, tak samo Biedroń występuje schodząc na na lewo.
Biedroń uwiera Schetynę
Biedroń przede wszystkim pozostaje cierniem dla Grzegorza Schetyny i wszystkich jego przybudówek. Wszak to dlatego Tomasz Lis przypuścił atak na Wiosnę, punktując jej postulaty w swoim programie zaraz po konwencji partyjnej nowego ugrupowania.
Naczelny „Newsweeka” zresztą już kilkukrotnie atakował najsłynniejszego geja RP. Najostrzej było chyba kilka dni po morderstwie prezydenta Adamowicza, gdy Biedroń sprzeciwił się logice, zgodnie z którą PiS odpowiada za zło całego świata i stwierdził, że wina za „atmosferę” spada na oba obozy polityczne. „Niegodne. Cynizm. Bezwstyd” – ocenił szef „Newsweeka”.
Z tych samych powodów, dla których Lis atakował Biedronia, Rafał Trzaskowski wystąpił z podpisaniem karty LGBT, o której jest tak głośno. PO poczuła się zagrożona z lewej strony, więc musiała udowodnić, że nie est gorsza i wcale nie tkwi w średniowieczu.
Warto na boku zauważyć, że same osoby homoseksualne zostały rozegrane przez prezydenta Warszawy w sposób całkowicie cyniczny i instrumentalny. Trzaskowski wyrządził im niedźwiedzią przysługę; aby przypodobać się kilku radykalnym środowiskom oraz utrącić polityczną konkurencję, był gotów zestawić w oczach większości społeczeństwa środowiska homoseksualne z wytycznymi WHO, a co za tym idzie – zrównać je z pedofilami.
Działania Trzaskowskiego czy ataki Lisa są zrozumiałe. Nie po to Schetyna tak się natrudził w łączeniu antypisowców, aby teraz jakiś wiosenny fircyk mu to wszystko zburzył. Biedroń bardzo słusznie nie daje się wciągnąć w Koalicję Europejską, w ramach której po prostu by się rozpłynął. Taki los najprawdopodobniej czeka niedługo SLD, PSL i Nowoczesną, jeżeli po wyborach europejskich nie zbuntują się przeciw Schetynie. Biedroń tymczasem w zależności do jakiej publiki się zwraca, umiejętnie podkreśla albo swój rys antykościelny, albo anty-PO-PiS-owy. Dla każdego coś innego. A dla Schetyny nie ma nic groźniejszego, gdyż to pokazuje, że na Platformie Obywatelskiej świat opozycji się nie kończy.
Prawdziwy antysystemowiec
Te zmagania Schetyny z Wiosną obserwują z uśmiechem politycy prawicy. Widać to szczególnie po posłach PiS-u, którzy na pytania dziennikarzy o Biedronia radośnie wzruszają ramionami, mówiąc, że się nie zgadzają z nim, ale to w zasadzie nie jest ich problem. I tak przypatrując się z nieskrywaną radością walce w szeregach opozycji popełniają wielki błąd.
Prawica myśli schematami walki partyjnej, skupiając się na kilku najbliższych latach i nie dostrzegając radykalnej inności projektu Biedronia. Nie chodzi o sam program Wiosny, gdyż tutaj należy zgodzić się z krytykami – Biedroń właściwie nie posiada poglądów. To wydmuszka. On sam to przyznał, krążąc po Polsce i „opracowując” z Polakami swój program; „Powiedzcie kim mam być, a tym kimś właśnie będę”. Biedroń nawet nie jest politykiem lewicy, tylko raczej jakimś postmodernistycznym miszmaszem, który może przybrać dowolne poglądy. Jednego dnia może być socjalistą, by następnego przeistoczyć się w krwawego kapitalistę. Teraz jest totalnym demokratą, ale jakby zawiał inaczej wiatr historii, to stałby się pierwszym zwolennikiem hierarchii i autorytetu. Biedroń to taki, mówiąc prof. Wolniewiczem, lewoskrętny liberał. Właściwie bez poglądów na ustrój państwa, czy gospodarkę i skupiający się na ciągłym „wyzwalaniu” jednostek. Cokolwiek miałoby to oznaczać.
Tym co świadczy o inności Biedronia jest styl jego działania, jego prawdziwa antysystemowość. Środowiska, które w 2015 roku określano mianem „antysystemowych” (Kukiz, Korwin-Mikke, Braun, Narodowcy) dążyły do rozbicia duopolu PO-PiS, do zmiany III RP jako pewnego systemu państwowego. Te środowiska były antysystemowe względem III RP, ale nie względem Polski. Biedroń jest ich przeciwieństwem; jest antysystemem skierowanym w polską tradycję, jednocześnie jednak nie miałby nic przeciwko zakonserwowaniu III RP (z tą różnicą, że to on w przyszłości stałby się głównym antyPiS-em). Dlatego też Kukiz czy Korwin-Mikke byli antysystemowcami III RP, ale Biedroń jest jedynym prawdziwym antysystemowcem polskim.
Prawica będzie płakać
Paradoksalnie Kaczyński jest sojusznikiem Biedronia. Za rządów nijakiego Donalda Tuska, który robił wszystko, aby nie narazić się żadnej ze stron i najchętniej nie podejmowałby żadnych decyzji, ktoś taki jak Biedroń miałby małe szanse na zostanie trzecią siłą w polskiej polityce. Te szanse pojawiły się dzięki Prawu i Sprawiedliwości. Zadziałała siła wahadła. Są projekty dotyczące ograniczenia aborcji (i nie ma tu znaczenia, że nie były to projekty PiS-u), jest intronizacja Chrystusa na Króla Polski, są szumne obchody związane z żołnierzami podziemia antykomunistycznego itd. – to jest i reakcja na te działania.
Dlatego też Biedroń powinien się – nomen omen – modlić, aby po ewentualnym wejściu Wiosny do Sejmu to Kaczyński sprawował dalej władzę w Polsce. Nic tak nie umocni jego pozycji względem Schetyny jak kilka kolejnych lat rządów PiS.
Tak jak po ośmiu latach nijakiej Platformy Obywatelskiej skażonej duchem imposybilizmu wyborcy zapragnęli radykalnej zmiany na PiS, tak samo w 2023 roku mogą zechcieć odbić „na lewo”.
Nawet jednak jeżeli Wiosna nie dostanie się do Sejmu w 2019 roku i projekt Biedroń’19 zakończy swój żywot jako meteor, który jedynie błysnął na niebie, to damage is already done. Chodzi przede wszystkim o radykalnie antyklerykalny język wprowadzony przez niego do debaty.
Część komentatorów twierdzi, że na polskiej scenie nie ma miejsca dla postulatów LGBT, podając za przykład SLD, partię Palikota i Platformę Obywatelską, które traciły poparcie po tym, jak zaczynały zmierzać w te rejony. To prawda, ale Biedronia nie da się jednak porównać do tych partii, gdyż wchodzi do gry na zupełnie innych warunkach. Ani SLD, ani PO ani nawet Palikot nie wchodzili do Sejmu z postulatami homo „małżeństw” czy całkowitego zwalczania Kościoła. One wszystkie co najwyżej ewoluowały z czasem w tę stronę.
Biedroń jest czymś innym; on nie „ewoluuje” w stronę antyklerykalizmu, tylko wchodzi do polityki z tymże antyklerykalizmem na sztandarach. Wiosna proponuje na starcie to wszystko, do czego jej poprzednicy musieli dążyć przez lata.
Pompowany przez media, pokazywany jako „fajny” i uśmiechnięty, prezentowany nawet już nie jako ciekawy skandalista tylko wprost jako polityk „normalny”, Biedroń znieczula polskie społeczeństwo i przyzwyczaja je do swych haseł. Pójście Palikota czy PO w lewo było kojarzone z porażką, tymczasem Biedroń, jeżeli wejdzie do Sejmu, sprawi, że jego postulaty będą kojarzone z sukcesem.
Ale jak już było powiedziane, Biedroń nawet nie musi żadnego sukcesu odnieść. Wystarczy, że oswoi Polaków. Przykładem takiego „oswajania” może być Janusz Palikot, który nie odniósł żadnego sukcesu w polityce, ale sprowadził polską debatę do poziomu rynsztoka, niejako znieczulając wszystkich na totalne chamstwo. To „dziedzictwo” przetrwało krótką karierę Palikota i trwa po dziś dzień, gdy już o samym filozofie z Biłgoraja nie pamiętają nawet najstarsi górale.
I tutaj zadziała ten sam mechanizm. Już widzimy jak politycy Nowoczesnej i Platformy Obywatelskiej przejmują hasła Wiosny w obawie o stratę punktów poparcia. Nagle okazuje się, że czasy Hanny Gronkiewicz-Waltz w porównaniu do działań jej następców będziemy wspominać jako rządy niemal ultrakonserwatywne.
Zatem politycy prawicy dopingując po cichu Biedronia w jego zmaganiach z Koalicją Europejską, de facto podcinają gałąź, na której sami siedzą. Bo Schetyna się nie zawaha, jeżeli zauważy, że tak mu się opłaca, to sam stanie w pierwszym szeregu, domagając się najradykalniejszych postulatów LGBT.
Mimo że opozycja jest obecnie w rozsypce, to tak czy inaczej w końcu uformuje się jakiś obóz anty-PiS-u. Może być to ponownie PO, może być to Wiosna, a może być coś jeszcze nowego, co dopiero się narodzi. Ale jedno jest pewne – taki obóz się w końcu wyłoni. Niechęć do PiS-u w części społeczeństwa jest po prostu zbyt duża, aby nie została skanalizowana w postaci politycznego ugrupowania. Prawicy powinno zależeć, żeby ten anty-PiS-owski obóz miał – mimo wszystko – raczej twarz Hanny Gronkiewicz-Waltz niż Roberta Biedronia.
Artykuł wyraża poglądy autora i nie musi być tożsamy ze stanowiskiem redakcji.
Zobacz poprzednie teksty z cyklu "Taki Mamy Klimat":
Czytaj też:
W Polsce liczy się tylko jeden DudaCzytaj też:
Państwo teoretyczne plus
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.