W nowym serialu Netflixa postać Anny Boleyn ma zagrać czarnoskóra aktorka. Skandal, jak twierdzą niektórzy, czy rzecz całkowicie normalna, bo przecież w sztuce obowiązuje umowność?
Dr Łukasz Jasina: Skandal? Chyba nie. Raczej dziwna moda, która może mieć potencjalnie bardzo niedobre skutki. Pewna umowność w kinie jest oczywiście rzeczą istniejącą od dawna. W teatrze tym bardziej. 500 lat temu w pierwszych sztukach Szekspira grali wyłącznie mężczyźni, również kobiece role, bo panowało społeczne przekonanie, że kobiety nie mogą grać. Również osoby różnego pochodzenia etnicznego grały białych monarchów. Teraz jednak jest to efekt nie jakiejś naturalnej zmiany, co próby sztucznego wyrównywania szans dla aktorów o różnym kolorze skóry. Fakt, że aktorzy o innym niż biały kolor skóry, przez wiele lat nie otrzymywali głównych ról. Może to mieć jednak bardzo groźne skutki.
Dlaczego?
Nawet filmy bardzo umowne, traktowane są przez widzów jako kino historyczne, dokładnie odzwierciedlające historię. I może powstać przeświadczenie, że normalną rzeczą było, że w wieku XVI osoba o innym kolorze skóry zostaje królową Anglii. A mieliśmy już serial Bridgertonowie, gdzie jest czarnoskóra królowa angielska w XIX wieku. Mieliśmy podobną sytuację w filmie „Faworyta”. To po prostu nowy sposób budowania poprawności politycznej.
Dodajmy, że czym innym jest kino artystyczne, symboliczne, gdzie jest podejmowana gra z widzem, a czym innym kino stricte historyczne. Pamiętamy krytykę filmów za drobne nawet nieścisłości w przedstawianiu realiów epoki, jeśli chodzi o stroje, meble itd.
To dowodzi tego, jak zaciera się granica. Jeżeli robimy kino stricte historyczne, musimy zdawać sobie sprawę z odpowiedzialności. Nie było możliwe, by w XVI wieku do władzy na brytyjski tron trafiła osoba o innym kolorze skóry. Niektórzy ludzie o lewicowych poglądach popierają ten pomysł, ale nie zdają sobie sprawy, że dojść może do sytuacji, w której ludzie przestaną wierzyć w to, że osoby czarnoskóre były prześladowane. Jeśli były królami, królowymi, to prześladowań nie było. I to byłoby bardzo niebezpieczne, bo mogłoby wypaczyć myślenie o historii. Szczególnie, że filmy historyczne w czasach coraz gorszej edukacji historycznej stają się źródłem historycznej wiedzy dla coraz większej liczby obywateli świata.
Nie brak postaci historycznych o innym niż biały kolor skóry – Wilhelm Amo, pochodzący z Ghany XVIII-wieczny niemiecki filozof, Angelo Soliman, przyjaciel austriackiego cesarza, znajomy Mozarta, a w Polsce czarnoskórzy ordynansi Tadeusza Kościuszki, czy czarnoskóry uczestnik Powstania Styczniowego oraz Warszawskiego. Można więc chyba zaprezentować wielokulturowość bez zakłamywania historii?
Mamy i polskiego arystokratę generała Władysława Jabłonowskiego, a więc tych historii jest wiele. Tu chyba chodzi nie o prawdę historyczną i sięganie do prawdziwych historii, ale dekonstrukcję tego, co jest. Mit Tudorów, brytyjskich dynastii jest bardzo obecny w naszej kulturze. I właśnie chodzi o jego dekonstrukcję, a nie o opisywanie tego, co było. Myślę, że bardzo dobrą odpowiedzią na to, co się dzieje byłoby właśnie przypominanie tej prawdziwej wielokulturowości, która pojawiała się już w wieku XVII, XVIII i XIX. Również w Polsce nie jest tak, że czarnoskórzy pojawili się dopiero w XX wieku. To, co się dzieje jest niestety kolejnym już elementem wojny kulturowej. Ciężko będzie sobie z tym poradzić.
Czytaj też:
Gociek: Disney nie jest jedyny. Z seriali w imię poprawności usuwa się całe odcinki