To kolejny objaw odwilży w stosunkach polsko-litewskich Na wschodni, zdominowany przez nowoczesne budowle brzeg Wilii turyści zapuszczają się rzadko. Białą kładką można dojść do obiektów sportowych, kasyna i czterogwiazdkowych hoteli. Bliżej rzeki znajdują się inne atrakcje: japoński park i Narodowa Galeria Sztuki, czyli dawne Muzeum Rewolucji. Minimalistyczne wnętrza do 4 lutego gościły 270 eksponatów, które – jak oceniła Rasa Bitvilaité z miejscowej ASP – „emanują miłością do Wilna”. Wcześniej wystawa gościła w Muzeum Narodowym w Krakowie, drugiej stolicy państwa Jagiellonów. To kolejny objaw odwilży w stosunkach polsko-litewskich. Oby trwała ona dłużej niż poprzednie.
RYZYKOWNY PROJEKT
Okrągłe słowa o „tyglu narodów”, wieloetnicznym i wielokulturowym Wilnie, których tak lubią używać oficjele, są dyplomatycznym wybiegiem. Zanim doszło do masowych mordów i deportacji, w mieście tak naprawdę liczyły się tylko dwie nacje: polska i żydowska. Litwini, Rosjanie i Niemcy obecni byli w ilości śladowej. Chłopi z części Wielkiego Księstwa, przyłączonej do II Rzeczypospolitej na pytanie o narodowość zwykli odpowiadać: „My tutejsi”.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.