W położeniu nielubianego nadawcy znalazł się Donald Tusk. Stało się to już ileś miesięcy temu, ale pomysł z bezpośrednimi wyborami wzmocnił tylko to zjawisko. To pomysł samego Tuska. Premier myślał, że będzie „cwańszy” niż rosnący w siłę oponenci w jego partii. Można też sądzić, że uważał, iż odświeży swój wizerunek także na użytek opinii publicznej. Pamiętamy, że wizerunkowym sukcesem, oraz czynnikiem pozytywnie mobilizującym partię, były tzw. prawybory prezydenckie. Dlaczego więc tego nie powtórzyć? Tusk lubi sprawdzone sposoby – tuskobus, postraszenie PiS-em, znalezienie „czarnego Luda” w postaci kibiców czy pedofili.
Czasy jednak się zmieniły. Najbardziej zainteresowana polityką część opinii publicznej pamięta, że to tricki kilka razy już użyte. Także media – nawet te prorządowe – są już tym znudzone. Rzeczywiście – tak jak narzekają najbardziej twardogłowe zrzędy rodzaju Janiny Paradowskiej – staje się modne krytykowanie i naigrywanie się z Tuska. Być może, gdy blisko będą wybory dzisiejsi krytykanci zacisną zęby i zaczną go bronić w obliczu inwazji „kaczystowskiej”. Tymczasem jednak oddają się nowej modzie. Zaznaczmy tu, że słowa „moda” jest w pełni adekwatne, bowiem nie wynika z jakiejś głębszej refleksji na temat obecnego położenia Polski czy charakteru władztwa Tuska. Lecz jedynie z poczucia, że drzewo coraz bardziej pochylone, więc i kozom łatwiej nań skakać.
Opera mydlana, cyrk, kabaret – to częste w mediach i Internecie określenia tego, co najgorliwsi działacze PO usiłują nazwać świętem demokracji. Robią to bez żarliwości, bo sami widzieli choćby żałosny pod względem organizacyjnym spektakl, jakim było ogłoszenie wyników. Nawet tak głupia rzecz, jak notoryczne spóźnianie się premiera na spotkania z dziennikarzami stało się tematem publicznych komentarzy. Drobnostka? Może teraz jeszcze tak, a może za jakiś czas ziarnko, które przeważy szalę. Zwłaszcza, że Donald Tusk wygląda dziś na człowieka, który ma problem z wymyśleniem sensownego planu ratunkowego.
Wszystko opatrzmy to licznymi zastrzeżeniami, że zbyt wcześnie na przesądzające prognozy. Bo głupio byłoby znaleźć się w skórze Jacka Żakowskiego, który dawał Gowinowi jeden procent głosów. A Tuskowi 99 proc. W każdym razie wybory w PO miały tę dobrą stronę, że przy okazji obnażyły kompetencje i wiedzę wymądrzających się w mediach „komentatorów”.
Przy okazji zwróćmy uwagę na jeszcze jedną pomyłkę. Polityczną. Jakże wielki błąd popełnił Grzegorz Schetyna! Temu uważanemu za wytrawnego, chytrego gracza politykowi zabrakło strategicznej wyobraźni. Uważany za politycznego dyletanta Gowin tanio kupił sobie uwagę opinii publicznych, sympatię wielu tych, którzy nie lubią Tuska, zainteresowanie tych, którzy w polityce szukają nowego lidera, wreszcie immunitet wewnątrz PO. Nie jest bowiem łatwo wyrzucić kogoś, kto był oficjalnym kandydatem na szefa partii. Jest to możliwe, ale wymaga pewnych zabiegów. A przecież to nie Gowin jest celem dla Tuska. Jest nim Schetyna. Zostanie teraz pożarty – listek po listku, województwo po województwie. Zginie i nie będzie mógł nawet ogłosić żadnej chwalebnej legendy, bo czy koś wie, jakie poglądy ma Grzegorz Schetyna?
Jeszcze jedna uwaga: media kłamią! Donald Tusk nie zdobył 79 proc. głosów, ani Jarosław Gowin 20 proc. Tusk zdobył 73 proc., a Gowin 18. Szefowa platformerskiej komisji wyborczej Krystyna Skowrońska dokonała manipulacji nie podając liczby głosów nieważnych. Tych było około 7 proc. Zbyt wiele jak na pomyłki. To była wyraźna manifestacja niezadowlonych. Nie przeciw Gowinowi, ale Tuskowi.