Wpadł mi w ręce poniedziałkowy numer wskrzeszonej przed paroma miesiącami „Trybuny”. Gazeta , która miała ( który to już raz) odrodzić polską lewicę robi żałosne wrażenie. Trochę nuty społecznej – „Gorzej niż niewolnicy” – to o prawach pracowniczych, trochę antykapitalistycznej demagogii „Banki tuczą się naszym kosztem” i trochę katolikofobii –„Cela pod JPII” – to o domu opieki społecznej imienia Jana Pawła II w Krasnymstawie, który w opinii części jego podopiecznych przypominać ma więzienie.
Autorzy też dobrze znani Piotr Gadzinowski, Piotr Ikonowicz i Maria Szyszkowska oskarżająca Polskę jako katolickie państwo o bezwględność wobec biednych.
A wszystko to robione jak przyznają nawet ludzie dawnej „Trybuny” siłami emerytów i studentów stażystów. Z szefowania tej gazetki, przypominającej raczej bezpłatne pisemka samorządowe wycofał się już Robert Walenciak. Godnie zastępuje go inna weteranka postkomunistycznych mediów Agnieszka Wołk-Łaniewska.
A ja zadumałem się nad uporem z jakim kolejne ekipy czerwonych dziennikarzy trzymają się nazwy „Trybuna” nawiązującej do „Trybuny ludu” - niegdysiejszego organu Komitetu Centralnego PZPR - komunistycznej strażniczki interesów Moskwy nad Wisłą.
Po raz pierwszy „Trybunę” wskrzeszono w 1990 roku gdy pismo objął Marek Siwiec. Po nim redaktorami naczelnymi byli tak różni ludzie jak m.in.. Dariusz Szymczycha Janusz Rolicki. Marek Barański czy Wiesław Dębski – ale pismo nigdy nie potrafiło zbudować ciekawej narracji. Wlekła się za nim opinia partyjnego biuletynu SdRP a potem SLD.
Raz po raz wieszczone oddanie pisma młodej generacji lewicy. I zawsze wychodziło płasko , przewidywalnie i nudno. Żałować pisma lewicy nie mam zamiaru. Ot tylko pokiwać można głową nad uporem trzymania się nazwy „Trybuna” – tradycji nawiązującej do nudnego jak flaki z olejem dziennika komunistycznej nomenklatury. Chcecie tradycji „Trybuny ludu” – no to ją macie.
Na szczęście już za swoje pieniądze.