Prezydent Gdańska okradziony w Brukseli" - donosi gazeta.pl. Paweł Adamowicz miał stracić laptop, tablet oraz - jak czytamy - "najcenniejszy ze wszystkich skradzionych przedmiotów", czyli tradycyjny kalendarz papierowy, gdzie prezydent Adamowicz "zapisuje wszystkie spotkania i robi notatki".
Duma człowieka rozpiera. Wreszcie jakiś Polak okradziony na Zachodzie, a nie na odwrót. "Le Soir", "Frankfurter Allgemeine" i "La Repubblica" powinny z tego zrobić czołówki, a "Gazeta Wyborcza" je przedrukować.
Na szczęście zdarzenie zostało nagrane przez kamerę monitoringu (rzecz działa się w hotelu) i sprawcy zapewne zostaną ujęci. Byle tylko nie okazało się, że to... nasi rodacy. Wtedy "Gazeta Wyborcza" na pewno poświęci tej zuchwałej kradzieży kilkanaście materiałów. Gdyby padło np. na imigrantów z Maroka, incydent zostałby uznany za "krzyk rozpaczy" i rezultat "społecznego wykluczenia"
***
"Rzeczpospolita" pochyla się nad nowym projektem ustawy PO dotyczącym związków partnerskich, z których zniknęło sformułowanie... "związki partnerskie". Tym razem mowa jest o "wspólnym pożyciu", czyli "prowadzeniu gospodarstwa domowego przez partnerów, którzy są w emocjonalnym związku". "Wspólne pożycie" miałby rejestrować notariusz.
"Projekt zmienia dziesiątki przepisów" - pisze Andrzej Stankiewicz. "Od ustawy o Sądzie Najwyższym po ustawę o giełdach towarowych. W wielu przepisach dotyczących poszczególnych zawodów czy też instytucji, gdzie dziś określane są prawa dotyczące małżonków, zostały dopisane akapity, które podobne zapisy odnoszą do »wspólnie żyjących«. (...) Po zarejestrowaniu związku partnerzy mogliby dodatkowo zawrzeć umowę dotyczącą wspólnoty majątkowej – i zapisać w niej także kwestie dotyczące dziedziczenia i zachowku na wypadek śmierci. Projekt daje im w tej kwestii takie same prawa jak małżonkom".
W tekście najciekawsza jest jednak wypowiedź Roberta Biedronia z Twojego Ruchu (słowo "Twój" nie odnosi się, rzecz jasna do Ciebie, drogi Czytelniku). Otóż najsłynniejszy polski homoseksualista nie kryje swojego oburzenia: "Ze związku dwojga ludzi chce się zrobić spółkę cywilną. To byłby ewenement na skalę światową. Spółkę z partnerem to ja mogę założyć już dziś i nie potrzebuję do tego nowej ustawy".
Zapamiętajmy tę deklarację: "Nie potrzebuję nowej ustawy". Gdyby ktoś miał wątpliwości, czy w wojnie o związki partnerskie chodzi o rzeczywiste zmiany w prawie, które mają pomóc gejom i lesbijkom, czy o ideologiczną rewolucję i zwykłą propagandę - te słowa posła Biedronia powinny je rozwiać.
***
Na portalu Krytyki Politycznej bardzo ciekawy głos w sprawie warszawskiego referendum. Dwie autorki: Joanna Erbel i Agnieszka Ziółkowska opisują debatę, zorganizowaną kilka dni temu przez "Gazetę Wyborczą" w barze Studio. Do panelu zaproszono Seweryna Blumsztajna (komentatora „GW”), prof. Janusza Czapińskiego (współautora Diagnozy Społecznej), Kingę Dunin z Krytyki Politycznej, Michała Kolanko z portalu 300Polityka i Joannę Załuską z Fundacji Batorego.
"Mimo że tytuł »Iść czy nie iść na referendum?« zapowiadał dyskusję o roli referendów w kształtowaniu demokracji lokalnej, już na samym początku było wiadomo, że na taką debatę nie ma co liczyć" - piszą Erbel i Ziółkowska.
"Szybko zaprzepaścił to Seweryn Blumsztajn, nazywając namawiającą do udziału w referendum Joannę Załuską pożyteczną idiotką. – Dziś mieszkańcy oczekują dialogu i wpływu na decyzje. Głos obywatela jest ważny, trzeba zachęcać do udziału w życiu publicznym – podkreślała przedstawicielka Fundacji Batorego. Ale według Seweryna Blumsztajna i profesora Czapińskiego, kto idzie na referendum, ta/ten nie wie, co robi. Ten ton utrzymał się do końca debaty, co pokazało, że arbitrzy demokracji mają za nic 232 tys. warszawianek i warszawiaków, którzy, niezadowoleni z efektów i sposobu prowadzenia polityki miejskiej przez panią prezydent, postanowili skorzystać z demokratycznej procedury i złożyli podpis pod wnioskiem o jej odwołanie. Widać w opinii Blumsztajna i Czapińskiego takie elementy polityki lokalnej, jak komunikacja miejska, śmieci, zieleń w mieście, stołówki w szkołach czy mieszkania komunalne, są nieważne. A głos niezadowolonych mieszkańców wykorzystujących demokratyczne narzędzia kontroli nad władzą to »święto partyjnej demogogii«.
Większość uczestników dyskusji (na widowni było jeszcze kilku znanych polityków) z uporem powtarzała, że PiS wykorzystuje referendum instrumentalnie i w złowieszczym tonie przestrzegała przed rządami partii Kaczyńskiego (choć nie z takim wdziękiem, jak Robert Górski w swoim słynnym skeczu). "Nasze (i innych osób z lewicy) poparcie dla referendum zostało uznane za naiwność i ignorowanie zagrożenia, jakim jest PiS, który w »oczywisty« sposób ma być o wiele gorszy od rządów HGW. Straszenie PiS-em, który liberalny establishment lubi przedstawiać jako »jedyną alternatywę dla PO«, żeby gładko przejść do konkluzji, że dla PO nie ma alternatywy, pokazuje dobitnie, że ci, którzy to robią, o polityce miejskiej i demokracji lokalnej nie mają pojęcia".
Tak oto nadszedł dzień, w którym muszę się podpisać obiema prawicami pod tekstem w "Krytyce Politycznej".