„Jarosław Gowin, którego jeszcze kilka miesięcy temu nikt nie traktował poważnie, uważając, nie bez powodu, za zagubionego w polityce intelektualistę, wyrósł na poważnego gracza. Czy aż takiego, żeby zagrać przy jednym stoliku z mistrzami pokroju Jarosława Kaczyńskiego i Donalda Tuska, przekonamy się, gdy on sam albo ktoś inny powie: »sprawdzam«. Gdyby kiedykolwiek miał się decydować na polityczną samodzielność lub alians z PiS, właśnie ma na to niepowtarzalną szansę. Szansę, która może się już nie powtórzyć. Z jednej strony stał się wyraźnym liderem opinii dla ludzi o poglądach konserwatywnych, nieobarczonym jednak balastem zaszłości jak Jarosław Kaczyński. Z drugiej zaś sekundujący mu konserwatyści z Platformy są pod nieustannym ostrzałem niechętnych im mediów i własnych kolegów z partii”.
Cieślik wręcz przestrzega Gowina przed pozostaniem w PO:
„Zostając w Platformie, Gowin może być pewien, że raczej prędzej niż później będzie tam zmarginalizowany, tak jak jego dawny patron Jan Rokita. Wychodząc dziś ze swoją grupą, może wywrócić stolik, doprowadzić do dymisji rządu i nowych wyborów. Jeśli spróbuje stworzyć nowe ugrupowanie, raczej przegra, bo nie udawało się to sprawniejszym od niego graczom. Jeśli dogada się z PiS, a podobno próbuje, ma szansę ponownie otworzyć tę partię na centrum. I być może zastąpić Jarosława Kaczyńskiego”.
No cóż – zgrabnie napisane, ale mało trafne.
Po pierwsze nic nie wskazuje, aby Jarosław Kaczyński przynajmniej do wyborów w 2015 r. miał ochotę odejść z funkcji prezesa PiS.
Po drugie PiS-owcy bynajmniej nie pałają jakąś wielką miłością do Gowina. Raczej nie ufają człowiekowi, który w latach 90. kręcił się wokół Unii Wolności, potem już w PO bronił jak lew Donalda Tuska w czasie afery hazardowej, a wreszcie różni się z liderami swojej partii tylko w kwestiach obyczajowych, a na przykład w kwestiach polityki zagranicznej jest już o wiele bardziej spolegliwy. Smolar chce przede wszystkim pozbyć się Gowina z Platformy Obywatelskiej, a to, czy ma jakieś szanse w PiS, interesuje go już znacznie mniej. Jak na pierwszy strzał felietonistyczny raczej pudło, Drogi Panie Mariuszu.
W „Gazecie Wyborczej” bicie w bojowe bębny. Publicysta „GW” Adam Leszczyński oburza się na władze Uniwersytetu Gdańskiego za to, że „dały się zastraszyć nacjonalistom i odwołały spotkanie w sprawie związków partnerskich”. Leszczyńskiemu łatwo przychodzi zrównywanie protestów przeciw spotkaniami ze zwolennikami zmian obyczajowych z gettem ławkowym i antysemityzmem lat 30.
Leszczyński dokonuje szpagatu publicystycznego – w pierwszej części komentarza oburza się, że władze uczelniane odwołują jakiś wykład, ale już odwołanie niedawnego spotkania na UW z narodowcami uważa za jak najbardziej słuszny ruch. Dlatego pisze: „Nie dajmy się nabrać na gadanie, że narodowców ktoś wyklucza z publicznej debaty i w imię pluralizmu należy im się miejsce na uniwersytecie. Demokracja funkcjonuje dzięki minimalnemu zbiorowi wartości. Nienawiść do drugiego człowieka za to, kim jest – gejem czy Żydem – stawia poza marginesem. Odwołanie się do przemocy także”.
Lewica na blokadzie w listopadzie 2011 r. jak najbardziej odwoływała się od przemocy, więc „postawiła się poza marginesem”. Niech więc lewicowy herold Leszczyński nie poucza teraz, kto ma prawa do spotkań, a kto ich nie ma.
To bardzo proste postawić znak równania – narodowcy = przemoc. I potem ogłaszać – zakazy dla narodowców to coś oczywistego, a zakazy dla lewicy obyczajowej to skandal. Więc lewica może wszystko, a narodowcy nic?
Poczytajmy, jak robi to as „Wyborczej”:
„Demokracja daje jednak wolność głoszenia swoich poglądów także tym, którzy demokracją gardzą. Narodowcy mają pisma i fora internetowe. Organizują demonstracje i przemarsze. Mogą startować w wyborach. Demokracja gwarantuje im miejsce w przestrzeni publicznej, ale nie prawo do robienia zadymy na uniwersytecie!
Chytre, ale zakłamane. Jeśli ma być demokracja, to spotkania – pokojowe i spokojne – na uniwersytecie powinni mieć zarówno lewicowcy, jak i narodowcy. Albo obie strony powinny się obejść smakiem, bo rektor uzna, że polityczne spotkania destabilizują życie uczelniane. A jak ktoś robi zadymę, powinien być karany niezależnie od tego, czy jest z lewicy, czy z prawicy Ale na równych zasadach. Inaczej, tak jak to czyni Adam Leszczyński, promowana jest filozofia Kalego. Lewica ma mieć prawo do happeningów i przerywania wykładów prawicowcom, ale jak to samo robią narodowcy, to lewica uderzamy w dramatyczny ton – getto ławkowe i ONR wracają!