„Tomasz Lis na żywo”, TVP2, godz. 21.45
Od chyba roku już nie zaglądałem do flagowego programu Tomasza Lisa, ale z racji dyżuru redakcyjnego zasiadłem przed szklanym ekranem z naprawdę najlepszymi chęciami. Teraz po wyłączeniu telewizora – już wiem, że mimo długiej rozłąki - niewiele straciłem. Wpierw dość powierzchowna dyskusja z czwórką himalaistów o tym, jak w górach można źle obliczyć swoje siły. Na plus zaliczyć trzeba Lisowi, że nie przykładał tych opowieści do ostatniej tragedii polskiej wyprawy na Broad Peak. Tyle, że bez tego punktu odniesienia – rozważania stały się czysto abstrakcyjne. Jak z tego wyjść –nie wiem? Ale też wiem, że dotykanie takiego trudnego tematu w 20 minut nie ma większego sensu oprócz zaspokajania troski Lisa, by być na bieżąco z tematem, jaki przykuwa teraz uwagę Polaków.
W drugiej części programu – telewizyjna wersja wiodącego materiału dzisiejszego „Newsweeka”, gdzie – jak podejrzewam według wskazówek tegoż Lisa - reporterzy zafundowali nam opowiadanie o Lechu Wałęsie jako człowieku wypalonym, zmęczonym, osamotnionym, rozgoryczonym i pokłóconym z żoną.
Wszystko to jak podejrzewam, żeby wyjaśnić dlaczego Wałęsa nie wypowiada się o gejach tak, jak wymaga tego polityczna poprawność.
Lech Wałęsa w programie Lisa niczym nie zaskoczył. Ma pretensje do wszystkich, tylko nie do siebie. Jedyny raz zrobiło się ciekawie, gdy Wałęsa przyznał się, że w końcu jego kadencji namawiano go do zamachu stanu i zablokowania przejęcia władzy prezydenckiej przez Aleksandra Kwaśniewskiego pod hasłem potrzeby wyjaśnienia jego agenturalnej przeszłości. Ten akurat argument w ustach Wałęsy brzmi zabawnie, ale Lisa to nie rozbawiło.
Nie mogło, bo gwiazda TVP odgrywała dziś sieriozny show pod tytułem: dlaczego jest pan ojcem polskiej wolności?
Konwencja, w ramach której Wałęsa występuje u Lisa chyba setny raz. Nudy na pudy.
Ciekawe, czy ambitny Tomek zauważa, jak wyczerpała się formuła jego cotygodniowej mszy Kościoła III RP?