Trudno nie ulec podejrzeniu, że „Newsweek” przygotowuje się, jak może, do wydania pierwszego numeru naszego tygodnika „Do rzeczy”. W piśmie Tomasza Lisa blok materiałów pasujących Rafała Ziemkiewicza na pierwszego antysemitę III RP. Gościnnie występujący na tych łamach Piotr Paziński ogłasza, że Ziemkiewicz przemyca treści antysemickie między wierszami a Agata Bielik - Robson – choć w znacznie bardziej zniuansowanym tekście – obwieszcza, że Ziemkiewicz zawsze kultywował w sobie „brutalną, zdrową siłę”. „Newsweek” wywiad z A.B.-R. opatruje pytaniem: „Czy Ziemkiewicz zje Kaczyńskiego?”.
Walenie maczugą antysemityzmu to ulubiona broń salonu. Ciekawe, czy Agata pamięta jeszcze czasy, gdy Sergiusz Kowalski opatrywał etykietką antysemity prof. Ryszarda Legutkę i Cezarego Michalskiego? Dziś – przyznajmy to – Bielik-Robson zaznacza, że środowisko Michnika nadużywając tej etykietki, w dużej mierze ją zdewaluowało. Ale pamięć o antysemickim „brandowaniu” Cezarego Michalskiego nie skłania jej bynajmniej do staranniejszego doboru słów w krytyce Ziemkiewicza.
Nerwowe reakcje wokół wystąpienia Ziemkiewicza pokazują też inny problem. Skoro przedwojenne konflikty polsko-żydowskie to dziś częsty motyw rozważań o stanie wzajemnych stosunków – musi istnieć jakieś pole dyskusji na ten temat. Tymczasem każde naruszenie kanonicznego zawołania „Polacy byli antysemitami i basta!” wywołuje „moralną panikę” i sprzęga się z inną, trwającą od lat wojną – zwalczaniem każdej prawicy, która nie jest podobna do „przepraszającego, że żyje” konserwatyzmu Aleksandra Halla.
Podobny problem występuje w przypadku dyskusji na temat konfliktu na Bliskim Wschodzie. Ktoś, kto ocenia krytycznie obecną politykę Izraela, szybko zaczyna być walony po głowie maczugą oskarżeń o antysemityzm. W rezultacie dyskusja nie toczy się na otwartych forach, ale eksploduje potem (w znacznie skrajniejszej formie) w blogosferze. Tak samo było z dyskusją o „Pokłosiu”. Ogłoszono, że kto krytykuje film Pasikowskiego, ten jest osobnikiem w żałosny sposób próbującym wyprzeć ze świadomości swojej niepodważalne winy. To, że film jest na wiele sposobów nieuczciwy, wyparto poza margines dyskusji.
Myślałem, że trochę odpocznę od aury wiecznej wojny na symbole i skojarzenia historyczne, sięgając po stołeczny dodatek „Gazety Wyborczej”, ale i tu czekała mnie kolejna niemiła niespodzianka. „Nikt nie śmiał buczeć na weteranów” – dziennik z Czerskiej nie byłby sobą, gdyby aktualną polityką nie przyprawił nawet tekstu o szacunku oddawanym w II RP powstańcom z 1863 r. „Polska w 60. rocznicę wybuchu powstania styczniowego, zaledwie kilka tygodni po zabójstwie prezydenta Gabriela Narutowicza, była bardziej podzielona niż dziś, ale nie miało to wpływu na stosunek do powstańców. Nikt na nich nie buczał, jak to się teraz zdarza przed pomnikiem Gloria Victis na Powązkach” – pisze Jerzy S. Majewski. Przykro mi polemizować z lubianym varsavianistą, ale gdy jednostronnie miesza politykę do historii – to muszę odpowiedzieć.
Buczenie przed wojną byłoby zapewne takie samo, gdyby któryś ze znanych weteranów powstania styczniowego zaczął wykorzystywać swój autorytet do obraźliwych dla adwersarzy aktualnych wojenek politycznych – jak uczyniła to jedna z postaci, na które w III RP buczy się najczęściej. Nie zachwyca mnie to, ale też nie będę udawał, że nie wiem, skąd się takie reakcje biorą. I wtedy, w 1923 r., część powstańców na pewno zareagowałaby na takie naruszanie niepisanych reguł równie nerwowo. Więc po co tworzyć takie nieuczciwe analogie historyczne?