Modelem dla kultury staje się utylitarnie traktowana nauka. Nie taka, która ma dostarczać wiedzę, ale taka, która da się doraźnie zużytkować.
Wszyscy znamy ten typ. Pyszałkowaty bufon traktujący z góry wszystkich spoza swojego środowiska. Uznający, że przynależy do ludzkiej elity i jest kimś nieskończenie lepszym niż reszta śmiertelników, która myśli i zachowuje się inaczej niż on.
To specyficzny produkt naszych czasów. Nie dlatego, że pycha czy wywyższanie się są dziś bardziej powszechne. Kiedyś jednak musiały się odnosić do jakiegoś społeczno-merytorycznego fundamentu. Ludzie dumni byli ze swojego rodowodu, za którym – przynajmniej teoretycznie – stały zasługi ich przodków. Byli więc spadkobiercami określonych cnót, które – choćby formalnie – musieli akceptować.
Ci, którzy dziedziczyli tytuły po przodkach, czy ci, którzy wspinali się na szczyt drabiny społecznej, przynajmniej publicznie musieli odwoływać się do przekraczającego ich porządku kultury i wartości, które go budowały. Tradycja miała dla nich swoją samoistną wartość, która wyznaczała ich horyzont etyczny i poznawczy.
W świecie trywialnie pojmowanego postępu to, co późniejsze, ma być z zasady lepsze niż to, co wcześniejsze. Mamy być zmodernizowani, unowocześnieni i wyemancypowani. Przeszłość ma mieć dla nas znaczenie wyłącznie jako stopień prowadzący do stanu obecnego. Zajmują się nią wąsko kwalifikowani profesjonaliści. Po co nam konfrontacja z przeszłą, a więc – jak głosi obiegowe głupstwo – nieaktualną myślą? Była przecież zacofana i zabobonna, pełna przesądów i nieracjonalna.
Modelem dla kultury staje się utylitarnie traktowana nauka, tzn. nie taka, która ma nam dostarczyć wiedzę, ale taka, która da się doraźnie zużytkować. Tak jak nie potrzebujemy czytać starych podręczników do chemii czy fizyki, tak nie warto również studiować klasyków myśli czy obcować
z literaturą klasyczną.
Dawny snobizm kazał choćby udawać i pretendować do znajomości kultury wysokiej. Dzisiaj częstsze są postawy, które oddawał jednodniowy bohater europejskiej kultury masowej – niejaki Zlatko, pytaniem: „Who the fuck is Shakespeare?”.
Po co się uczyć klasycznych języków i studiować dawne dzieła, skoro – jak wierzymy – nasza epoka je przekroczyła? W „Triumfie człowieka pospolitego” Ryszard Legutko pokazuje, jak słabo wykształcone są europejskie elity, które wiedzę traktują tylko jako technikę. W eseju „Europa, droga rzymska” francuski filozof Rémi Brague uznaje, że specyfika kultury europejskiej to ciągły dialog z przeszłością, myślą grecką i religią żydowską. Rzymianie zawsze czuli się trochę barbarzyńcami wobec greckich nauczycieli, a ich droga była mierzeniem się z osadzonymi w przeszłości wzorcami. Chrześcijaństwo wbrew gnostyckim pokusom nie odrzuciło Starego Testamentu. Prowadzi z nim ciągły dialog.
Czy Europa, która przestała mierzyć się ze swoją przeszłością i traktuje siebie jako ostateczne spełnienie, godna jest miana Europy?