Choć Bronisław Komorowski przekonywał, że po objęciu fotela prezydenta przestanie polować, nigdy z tego nie zrezygnował. Na łowy jeździli z nim borowcy, a upolowaną zwierzynę zwożono prosto do Belwederu. Pisał o tym na łamach "Do Rzeczy" Cezary Gmyz. Gdy Donald Tusk wybrał się z rodziną na narty w Dolomity i odmówił ochrony podczas urlopu, funkcjonariusze BOR-u wybrali się za nimi do Włoch incognito. Kiedy w latach 90-tych obawiano się, że w szeregi formacji mogą przeniknąć ludzie mafii, Aleksander Kwaśniewski ukrywał pod marynarką kevlarową kamizelkę kuloodporną, którą szefostwo Biura ściągnęło dla niego specjalnie z USA.
Szczegóły podobnych operacji opisuje w książce "Biuro. Ochroniarze władzy. Za kulisami akcji BOR-u" Michał Majewski. Znany dziennikarz śledczy rozmawiał z byłymi i obecnymi funkcjonariuszami Biura Ochrony Rządu. Ilu ich właściwie jest? To tajemnica, choć Majewski pisze, że służba kierowana obecnie przez gen. Andrzeja Pawlikowskiego liczy prawie 2 tysiące ludzi. Kogo chronią? Grupę około 20-30 najważniejszych osób w państwie, choć nie tylko. Biuro zabezpiecza również wizyty zagranicznych delegacji. W lipcu podczas Światowych Dni Młodzieży borowcy, razem z żandarmerią watykańską, podążali ulicami Krakowa za papieżem Franciszkiem.
Stres, nepotyzm i wielki świat
Kto może trafić do elitarnego grona ochroniarzy władzy? Najpierw do gry wkracza Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego, która sprawdza otoczenie i kartotekę kandydata. Kolejny etap to rozmowa kwalifikacyjna oraz testy: sprawnościowe i psychologiczne. Finał – kurs podstawowy w ośrodku szkoleniowym BOR-u w Raduczu koło Skierniewic. Niestety, ale najczęściej nawet najlepsi nie mogą rozpocząć swojej kariery. Powód? 9 na 10 osób trafia do pracy w BOR po znajomości. Nepotyzm – jak podkreśla Majewski – to jedna z najważniejszych pułapek tej formacji.
Zwykły dzień pracy każdego funkcjonariusza zależy od polityka, którego ochrania. Borowcy znają terminarz swoich VIP-ów, miejsca ich pobytu, upodobania, nałogi, słabości. Choć odpowiadają za bezpieczeństwo szefów państwa, zarobki "borowików" nie są imponujące. 3,5 tys. złotych dla prezydenckiego szofera, czy 5 tys. złotych dla funkcjonariusza ochrony to o wiele za mało. Zwłaszcza dla ludzi, którzy mają być oczami i uszami władzy. To właśnie z powodu niskiego wynagrodzenia najlepsi odchodzą z pracy. Inni, bardziej kreatywni, próbują dorabiać na boku. O bezakcyzowym alkoholu i elektronice, przewożonej na handel rządowym tupolewem, oraz paliwie znikającym z limuzyn VIP-ów opowiadają autorowi książki oficerowie Biura.
Kochanka premiera
Czarne garnitury, ciemne okulary i szybkie, drogie samochody to nie wszystko. Borowcy, zwłaszcza ci pracujący z prezydentami i premierami, rzeczywiście uczestniczą w salonowym życiu. Ludzie z innych służb im zazdroszczą. Jednak "borowikom" towarzyszy nieustanny stres, napięcie i wysoka adrenalina, co przekłada się później na problemy ze zdrowiem. Stają się obiektem drwin, gdy wykorzystywani przez polityków jako chłopcy na posyłki, robią zakupy dla ministra czy wyprowadzają psy małżonki prezydenta. Po odejściu ze służby wielu z tych wysportowanych i młodych mężczyzn, przyzwyczajonych do działania w pełnej gotowości, nie może odnaleźć się w zwykłym życiu.
Zadania BOR-u są specyficzne. Funkcjonariuszy tej służby szkoli się do tego, by w sytuacji zagrożenia życia osłonili VIP-a własnym ciałem. Przebywanie ze sobą kilkanaście godzin na dobę sprawia, że czasem powstają więzi emocjonalne między "borowikiem" a osobą ochranianą. Ile o sobie wiedzą? Właściwie wszystko, a potwierdzeniem jest fragment książki Majewskiego. Dziennikarz opisuje w nim, jak funkcjonariusze Biura jadą nieoznakowanym samochodem za jednym z polskich premierów, który wsiadł do swojego prywatnego fiata i z kancelarii wymknął się do kochanki. Borowcy musieli przypilnować, żeby szef rządu przypadkiem po drodze nie złapał gumy.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.