Komuna Paryska to czerwona rewolucja, która wybuchła po klęsce Francji w wojnie z Prusami w 1871 r. i na kilka tygodni opanowała stolicę z perspektywą obalenia rządu, który chwilowo musiał szukać schronienia w Wersalu. Komuna zapisała się w polskiej pamięci z uwagi na uczestnictwo w niej kilkuset polskich imigrantów, w tym dwóch generałów Komuny, Jarosława Dąbrowskiego i Walerego Wróblewskiego. Ten ostatni współzakładał w 1864 r. w Londynie I Międzynarodówkę, co dość dobrze odzwierciedla polityczne nurty sterujące Komuną, choć w jej barwach zdarzały się także elementy o wiele bardziej umiarkowane. W obliczu klęski rewolucji, zdesperowani i zanarchizowani komunardzi puszczali z dymem wszelkie symbole władzy, z którą walczyli – spłonął królewsko-cesarki pałac Tuileries, miejski ratusz, szykowano się także do zburzenia katedry Notre-Dame i podpalenia Luwru. Ten ostatni od zniszczenia uratował Polak, Florian Trawiński, który w ramach Komuny kierował resortem kultury i sztuki. Trawiński potajemnie wymienił złożone w Luwrze beczki z naftą na beczki z wodą, a za ocalenie Luwru uniknął wyroku śmierci w czasie krwawej represji Komuny, następnie zaś został nawet jednym z dyrektorów tego prześwietnego muzeum.
"Śmierć faszystom"
Represja Komuny była rzeczywiście bezlitosna, zwłaszcza w czasie samych walk, kiedy to wkraczające do Paryża odziały rządowe rozstrzeliwały masowo buntowników, bez sądu, w oparcie o proste kryterium: kto miał ślady prochu na rękach szedł pod ścianę. Z drugiej strony rewolucjoniści obrali drogę rzezimieszków, zabijając wielu zakładników, w tym abpa Paryża Georgesa Darboy (notabene liberała i krytyka Piusa IX, co bynajmniej nie uratowało go przed furią antyklerykałów). Do historii przeszła egzekucja pięćdziesięciu jeden zakładników 26 maja 1871 r., z czego jedenastu duchownych, w czasie chaotycznej, bestialskiej masakry. Jedna z ofiar została postrzelona 69 razy, z kolei ciało zabitego kapłana jezuity miało ślady aż 72 kuć bagnetem. Oficer Komuny, który rzucił się w szale na ofiary z szablą, sam zginął od jednej z kul, którymi wciąż strzelano do zakładników. Na miejscu tej barbarzyńskiej kaźni powstała następnie parafia Notre-Dame des Otages, Matki Bożej od Zakładników.
To właśnie tych kapłanów męczenników diecezja paryska postanowiła uczcić w ostatni weekend procesją na okoliczność 150-lecia ich śmierci, co z kolei rozwścieczyło paryską antifę. Podczas gdy działania diecezji w niczym nie umniejszały pamięci poległych komunardów, ich duchowi spadkobiercy nie mogli znieść publicznego wyrazu czci dla męczenników Komuny. Procesja została brutalnie zaatakowana przez lewicowych radykałów, zniszczono proporce, uczestników obrzucono butelkami i barierkami oraz poturbowano, przy dzikich wrzaskach "Śmierć Wersalczykom! Śmierć faszystom!". Francuska policja, znana ze swej zdolności bezwzględnego pałowania i gazowania niepokornych, okazała się tym razem niezdolna do zapewnienia bezpieczeństwa uczestnikom procesji mającej status legalnej manifestacji.
Lewica wobec mowy nienawiści
Mimo werbalnej reakcji ministra spraw wewnętrznych zapewniającego o swobodzie kultu religijnego we Francji (sic!), lewicowe media i politycy, ochoczo pouczający cały świat w sprawie "mowy nienawiści", milczą, udając, że nic się nie stało. W XXI w. francuscy katolicy najwyraźniej nie mają pełni praw obywatelskich, przynajmniej nie wtedy, gdy ich działania nie są po drodze lewakom, którzy – jak sami to wyznają – najchętniej powtórzyliby dawne masakry na pierwszym lepszym chrześcijaninie przyznającym się publicznie do swej wiary. W zasadzie nie tylko francuscy katolicy – wystarczy wspomnieć, jak polska policja pobłażliwie traktowała dzicz szturmująca kilka miesięcy temu polskie świątynie. Lewacki terroryzm to najwyraźniej gatunek chroniony i uprzywilejowany w całej Europie.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.