Dr Kowalski: 4 czerwca mają co świętować przede wszystkim komuniści

Dr Kowalski: 4 czerwca mają co świętować przede wszystkim komuniści

Dodano: 
dr Lech Kowalski
dr Lech KowalskiŹródło:YouTube
– To, co wydarzyło się 4 czerwca, było ustalone wcześniej przy Okrągłym Stole, a jeszcze wcześniej w Magdalence i różnych konszachtach pomiędzy władzami PRL a tzw. konstruktywną opozycją – mówi w rozmowie z portalem DoRzeczy.pl dr Lech Kowalski, historyk wojskowości.

Czy dzień 4 czerwca to Pańskim zdaniem data godna świętowania?

dr Lech Kowalski: Na pewno mają co świętować komuniści, bo choć naród pokazał im przy urnach wyborczych jedną wielką figę, to potrafili się prześliznąć w nową rzeczywistość III RP, z którą nie potrafimy się uporać po dzień dzisiejszy. Jeżeli ktoś ma co świętować, to są to właśnie oni. Przypomina to sytuację, kiedy ich poprzednicy przybyli przed 22 lipca 1944 roku i zmontowali PKWN i udawali, że to ich władza jest z nadania narodu. Po 4 czerwca 1989 roku nawet sami komuniści nie wierzyli, że ta klęska może tak zaowocować w przyszłości.

W lewicowo-liberalnym przekazie dzisiejsza rocznica stanowi symbol zwycięstwa demokracji i upadku komunizmu.

To, co wydarzyło się 4 czerwca, było ustalone wcześniej przy Okrągłym Stole, a jeszcze wcześniej w Magdalence i różnych konszachtach pomiędzy władzami PRL a tzw. konstruktywną opozycją. Komuniści nie spodziewali się, że to się tak przełamie po 4 czerwca, choć byli wystraszeni niemalże do granic. Przeprowadzałem wówczas wywiady z generalicją i widziałem jej początkową otwartość oraz postępujące odrętwienie i brak chęci do rozmów. Wiedzieli już bowiem, że osiągnęli to, co chcieli i wyszli na swoje.

W swojej najnowszej książce pisze Pan m.in. na temat działalności służb w tamtym czasie. Jaka była ich rola?

Na pewno inspirująca. Komuniści właściwie przestali brać pod uwagę opinię służb. Gdyby było inaczej, to myślę, że nie odważyliby się na ten ruch. Nie mieli już jednak wyjścia.

To znaczy?

To, co zaczęło się dziać po dojściu do władzy Gorbaczowa sprawiło, że rola służb zeszła na dalszy tor. Przywódca Związku Sowieckiego zaczął reformy od własnego kraju, a także postrzegał PRL jako laboratorium dziejących się przemian, którym kibicuje. Wielka polityka, która napłynęła z Kremla, przerosła bezpiekę, która w tej sytuacji składała się już tylko ze statystów w tej grze. Dzisiaj często uważa się, że służby przeszły na drugą stronę i miały ogromny wpływ na to, co się działo. Nie jest to jednak prawda.

Jakie najważniejsze konsekwencje tamtych wydarzeń dostrzega Pan w funkcjonowaniu III RP?

Konsekwencje są takie, że nigdy nikt nikogo nie rozliczył. Tym, którzy przez blisko pół wieku rządzili krajem, pozwolono przejść „na drugą stronę tęczy”. Szybko zorganizowali się na nowo i nie mieli postawionej żadnej tamy. Spośród wszystkich krajów tzw. demoludów to w PRL komuniści najpłynniej przeszli w nową rzeczywistość. Nie można porównywać tego do wydarzeń w Czechosłowacji, NRD, nie mówiąc już o Rumunii. Nasi rodzimi komuniści nawet sobie nie wyobrażali takiego „high life”, które mieli po 4 czerwca.

Czytaj także