Gdy dziecko jest bronią

Gdy dziecko jest bronią

Dodano: 
Migranci na granicy polsko-białoruskiej
Migranci na granicy polsko-białoruskiej Źródło:PAP / Artur Reszko
Dzień 623. Wpis nr 612 || Czas wojenny i trzeba się zmuszać do oglądania plemiennych telewizji.

Ja tu już sobie parę razy poanalizowałem i narracje propagandy Łukaszenki, i nasze, czasem dziwnie pokrewne, ale z „innych pozycji”, opowieści domowe o tym konflikcie. I pojawia się coraz częściej właśnie słowo „wojna” i pytanie czy to już ona, czy do niej daleko? A jeśli daleko to jak?

Oglądam więc debatę o granicy w TVN. Wśród zaproszonych gości mamy parę: pana z rządu i kolejnego z grona „byłych generałów”, którzy mają dziś swoje pięć minut, bo ci „obecni” generałowie są zajęci i można poopowiadać jakby to się lepiej dowodziło gdyby się dowodziło. (Kolejny dowód upadku spraw nadrzędnych państwa, tak jak np. w dyplomacji czy szerzej – polityce – kiedy konwektykle „byłych” piszą listy do obecnie rządzących (ba – zagranicę tak naprawdę), występują w panelach i programach medialnych, krytykując do spodu posunięcia rządzących. Brzydka cecha III RP).

No więc w tej modelowej dyskusji przedstawiciel władzy mówi to co władza mówi, że Łukaszenka używa migrantów w konflikcie jak używa się oręża w wojnie i że trzeba to i tamto. Wtedy wchodzi (były) generał i podbija tezę, która jest następną z puli pt.: „przywalmy PiS-owi, że jest nieudolny i/lub cyniczny, ale żeby wyszło tak, że my tu w trosce o ojczyznę, a nie tak żeby walić”. Teza ta brzmi: PiS korzysta cynicznie i politycznie na konflikcie, lud im większy kryzys z zewnętrznym zagrożeniem tym się bardziej przy władzy zbiera, a więc władza dąży w sferze przekazu do zaostrzania konfliktu, strasząc lud narracją wojenną. Tak naprawdę to wojny nie ma, władze z wyrachowaniem straszą naród, bo na tym zyskują i – tu pan generał – co wy wiecie o prawdziwej wojnie i proszę pokazać gdzie ona jest. Wy, cyniczni obłudnicy.

Pan generał wali głupa, jak i cała ta narracja. Ale zacznijmy od początku. Czyli co to jest wojna i to dzisiaj? Tu można długo, ale można zacząć od tego czym nie jest. Otóż na pewno nie jest ona tą wojną, którą pamiętamy z „Czterech pancernych i psa”, ba – nawet nie jest tą z Iraku, nawet z Syrii. Krąży w obiegu publicznym termin wojny hybrydowej, za której przykład uznaje się „zielonych ludzików” z konfliktu z Ukrainą. To dobry przykład współczesnej wojny, która nie polega na starciu od razu kinetycznym, ale jest prowadzona jeszcze pod progiem starcia sił wojskowych, frontów, czołgów, bombardowań i tego wszystkiego z czym nam się wojna kojarzy. Ideałem jest zwycięstwo bez jednego strzału. A mamy do czynienia w naszym regionie z emanacją ekspansji Rosji, o której np. celną książkę napisał ostatnio Marek Budzisz ze Strategy&Future. Książka ma znamienny tytuł: „Wszystko jest wojną”.

Tak, dla Rosji, której udział w konflikcie z Łukaszenką kwestionuje już chyba tylko Korwin-Mikke, wszystko jest wojną. I nie są to tylko zabawy semantyczne. Chodzi o to, by w zaplanowanym konflikcie osiągnąć swoje cele jak najdłużej powstrzymując się od zdeklarowanego militarnego konfliktu, tym bardziej jako agresor. I pan generał z TVN o tym wie, bo o tym wie każdy kto się czymkolwiek interesuje. A jako, że wie i mówi, iż żadnej wojny nie ma – wali głupa i to głupa niebezpiecznego.

Jednym z celów taktycznych zbliżających do zwycięstwa jest sianie zamieszania w szeregach wroga. Jak jesteśmy pod progiem konfliktu militarnego, to nie ma jeszcze za bardzo wyraźnych „szeregów”, a więc uderza się dezorganizując system władzy, jej oddziaływanie, organizując chaos rozbijający jedność, wprowadzając podziały lub je podsycając, jeśli te istnieją. A u nas istnieje od wielu lat skład gotowego prochu pod iskrę eskalacji – wewnętrzna wojenka polsko-polskiego konfliktu. A więc nie trzeba tu wiele wymyślać, trzeba jej tylko użyć.

Plany tego konfliktu to rozłożona w opcjach drabina eskalacyjna, po której, zarządzający nim mogą dowolnie, w zależności od biegu wypadków podnosić intensywność zdarzeń. To takie menu, z którego można wybierać. I jak sobie tam cyryliczne chłopaki to planowały to na bank w PowerPont’cie mieli, wśród innych, dwa slajdy. Pierwszy to rozgrywanie konfliktu poprzez odwoływanie się do humanitaryzmu, jako człowieczej reakcji na ofiary, którymi są uchodźcy, drugi to taki, że tę narrację podejmie opozycja, bo jak inaczej mogłaby kwestionować posunięcia władz, nie narażając się na ostracyzm narodowy?

Widać, że te dwa aspekty mają wyłącznie kontekst propagandowy. Jesteśmy pod progiem konfliktu kinetycznego, a więc jak bez wystrzału na tym etapie uzyskiwać korzyści, jakim jest zamieszanie i rozbicie przeciwnika, jak nie narzędziami wojny informacyjnej? I tam jest założenie, że odwołanie się do humanitarnego aspektu jest takim czynnikiem. Co widać na zdjęciach znad granicy. Po obu stronach płotu wojska: jedni bronią wejścia na swoje terytorium, drudzy zaganiają na coraz to węższy pas uchodźców, którzy znajdują się (od strony białoruskiej) w „strefie zgniotu”. I ci nieszczęśnicy to jest dla mnie broń ofensywna, narzędzie w rękach Łukaszenki do zaatakowania granicy. I kłopot w tym, że takim mieczem może być np. zmarznięte dziecko, zziębnięty Syryjczyk czy głodująca rodzina z Somalii.

I w takim ruchu jest założenie, że nam serce zakrwawi. I jest to założenie cyniczne, bo obliczone nie tyle na naszą humanitarną wrażliwość, ale już na poziom pięknoduchostwa. Czyli wstawiamy się, bo uważamy, że tak trzeba, że to też ludzie, nie oglądając się na realne skutki takich emocjonalnych poruszeń. Ale właśnie emocjonalnyc, bo nie racjonalnych? No bo, czy nasze humanitarne podejście, ratowanie tych ludzi, jak pójdzie w świat to zwiększy czy zmniejszy strumień uchodźców? Moim zdaniem zwiększy. Czyli my z jednej strony – wobec własnych wyobrażeń na temat własnej wrażliwości – będziemy w porządku, bo daliśmy świadectwo i kogoś uratowaliśmy, zaś z drugiej świadectwa tego efekty mogą być takie, że przyczyniamy się do tego, że za chwilę tysiące uchodźców na granicy przeistoczą się w ich dziesiątki, a potencjał jest na setki tysięcy i miliony. I co wtedy zrobimy my, czuli humaniści?

Co zrobią mieszkańcy Monachium, w których imieniu (?) władze miasta zadeklarowały, żebyśmy podjęli na naszej granicy migrantów i odstawili ich do nich, do Bawarii? Co zrobią, jak tę piękną wieść usłyszą miliony tych, co dopiero rozważają tę podróż, jak się dowiedzą, że finał jest wspaniały? My tam może i zorganizujemy „korytarz humanitarny” do Monachium, którym przerzucimy i z milion towarzystwa, ale czy Monachium będzie gotowe na taki scenariusz, o który się sami tam proszą? Przypomnę, że plucie na Węgrów w roku 2015 i całe to zamieszanie, w którym Merkel zaprosiła uchodźców do siebie (jakby ci mieli przefrunąć do niej ponad Europą) skończyło się w jeden dzień, kiedy Orban powiedział – proszę bardzo i władował wszystkich do pociągów Drang nach Westen. Niczegoście się tam po tym nie nauczyli?

Dla mnie to, że Łukaszenka gra na takich wrażliwych nutach to jedynie dowód jego cynizmu, bo wykorzystuje nasze potencjalne emocjonalne reakcje do swojej gry. I wcale mi nie żal, że publicznie, w asyście mediów z zagranicy wali w bęben humanizmu. Że na czele kolumn uchodźców zajmujących przygraniczne pozycje maszerują dzieci z misiami. Jakież to straszne. Cywilizowane pięknoduchy u nas i na świecie będą się burzyć, coraz częściej na Polskę (stając na głowie by wynaleźć argumenty – dlaczego) ale wynik pójdzie w świat. Po ludzku mi żal, ale rozum mówi, że te obrazki dojdą do przyszłych podróżników i ci może zobaczą, że nie warto zabierać się w tę podróż i szeregi Łukaszenkowych zakładników się przerzedzą.

Drugi slajd, jaki chłopaki mieli to był slajd o tym, że tę humanitarną narrację podejmie nasza opozycja. No bo jakaż jej została? Przecież, oprócz paru wariatów, nie może ona powiedzieć: zwińcie płot, wpuśćcie wszystkich, bo nikt – poza agentami, a tych nie trzeba przekonywać, i pożytecznymi idiotami w zacietrzewieniu antypisowskim – tego nie kupi. A więc pojedzie się na człowieka. Media już tam wynajdą czy to dziewczynkę, czy to jakąś rzewną historyjkę buciczka. To się nazywa human touch. Stary medialny chwyt, gdy znajduje się osobniczą historię upostaciawiającą. Kto tam dzisiaj ma głowę do tej całej geopolityki, tych skomplikowanych zależności – mamy prostą historię, chwytającą za serce, wyłączającą rozum, emocjonalną a więc poruszającą. Nic nie wyjaśniającą, bo nikt wyjaśnienia nie szuka, a więc z pobudek czy to zasięgowych, czy politycznych, media fundują i będą nam fundowały takie kwiatki, bo nic innego od dawna nie robią i chyba robić nie potrafią.

I najgorsze, że to prawda. Tak, jest taka zmarznięta dziewczynka, tak, mamy na granicy kilka tysięcy zrozpaczonych, ale i naiwnych ludzi, którzy ryzykując życie swoje i niekiedy niestety swoich dzieci, wybrali się za góry-lasy po lepsze życie. I to też jest na slajdach Łukaszenki. Bo, nawet wiedza, że to cyniczna gra, nie zwalnia co wrażliwszych od tego diabełka odpowiedzialności za cudze błędy, cóż z tego, że spowodowane czy to desperacją, czy to naiwnością. Tak, to są realni ludzie. I Łukaszenka o tym wie.

Ale wie też, że tego rodzaju poruszenia nie będą (tylko?) skierowane przeciw niemu. On i tak robi za Czarnego Luda i ma w nosie co o nim myślimy. Ale on wie, że za takie jazdy dostanie się i naszej władzy. Po pierwsze – dajemy kolejny kij opozycji, by walnąć w PiS, a ta podejmie KAŻDY kij w tym niezbożnym dziele, nawet wciskany im przez naszych wrogów. Po drugie – merytorycznie. PiS ma zrobić „coś”. To przez niego mamy taką sytuację na granicy, że ci ludzie tam są, bo przecież wiadomo było (tak?) jaki ten Łukaszenka jest. Wiadomo co ma zrobić PiS – oddać zarządzanie tym konfliktem instytucjom międzynarodowym, bo sobie nie radzi. Czyli sytuację na granicy mamy oddać innym.

No to popatrzmy – komu. Wiadomo Frontex, ale tego luda tam jest, odejmując biurkowych, góra z tysiąc. I co oni tam zmienią? Kiedy i kilkanaście tysięcy mundurowych ma pod górkę? Zobaczmy jak to jest. Właśnie teraz Unia ograniczyła środki na Frontex, w dodatku i tak do tej pory symboliczne. Na granicę, nie na zaporę, dostaniemy 25 milionów euro, czyli tyle ile kar płacimy w dwa tygodnie do Unii, za Turów i „reformę” sądownictwa. Komisja Europejska chce zmian w prawie imigracyjnym Polski, Litwy i Estonii praktycznie ścielących dywan imigracyjny dla tych, którym się uda przebić przez granicę. A więc z tym poddaniem się międzynarodowym rozjemcom to słabe jest, bo tylko tego nam trzeba, by Europa decydowała o naszej sytuacji na granicy, będąc w nordstreamowej pułapce dealu z Putinem, na którym może i skorzystają Niemcy, ale na pewno nie Polska i nie Europa Środkowo-Wschodnia.

Ale wróćmy do narracji wojennej. No dobra, zamknijmy oczy na świat i przyjmijmy, że wojny nie ma. Nie będę się kłócił. Ale jaka będzie narracja, gdy naprawdę poleje się krew, a jesteśmy o włos od tego momentu? Co będzie jak jednak wojenka się zacznie? Co będą mówić „byli generałowie”? Że jej nie ma? Gdzież tam! Będą mówili, że ostrzegali, że PiS się nie przygotował, a przecież wiadomo było… Tak będzie jak tak będzie.

Pamiętajmy, że na razie, ta wojna rozgrywa się głównie w sferze informacyjnej, czas i zakres naszej reakcji siłowej jest tylko na razie testowany. Pytanie czy tę wojnę informacyjną wygrywamy czy przegrywamy? Moim zdaniem przegrywamy i to nie tylko dlatego, że (o Jezu, Jezu) nie puszczamy do nas w strefę konfliktu mediów nastawionych na rzewną nutkę Łukaszenki. Przegrywamy ją również dzięki lokalnym rezonatorom tej importowanej narracji. Mieliśmy epizod chwilowego taktycznego porozumienia sejmowego w trakcie debaty o granicy. Ale szybko wróciliśmy w stare koleiny – rząd i mundurowi to faszyści, którzy mordują uchodźców po lasach, przerzucają ciężarne przez zasieki. Tak, tego nam trzeba, czy Łukaszence?

Coraz mniej mnie obchodzi, że taką postawą opozycja sama sobie kopie wyborczy grób? Że większość Polaków ma jednak jakoś tam postawione polskie priorytety? Cóż z tego, że PiS-owi sami robią już nie trzecią, ale czwartą kadencję? Jak na tym tracimy my wszyscy. Jak sami siebie osłabiamy i dajemy ostateczny argument innym, że sobie nie radzimy. Strategia „przed nami choćby i POtop” zakłada, że przejmie się jakieś aktywa przynależne władzy. A jak nie będzie już co zbierać?

Nad granicę ostatnio przewieziono generator prądowy, by ci biedni uchodźcy mogli sobie podładować komórki. Generator najpierw, może dopiero później namioty, jedzenie, ubrania i ogrzewanie. To są priorytety tego etapu tego konfliktu – uchodźcy nie mają mieć co jeść i gdzie spać, ale muszą mieć naładowane komórki, by ekscytować zachodnich wrażliwców jaki los zgotowali im Łukaszenka z Kaczyńskim do spółki.

Jerzy Karwelis

Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.

Źródło: dziennikzarazy.pl
Czytaj także