Dr Sobolewski: Nie ma dowodów skuteczności środków niefarmaceutycznych

Dr Sobolewski: Nie ma dowodów skuteczności środków niefarmaceutycznych

Dodano: 
dr Marek Sobolewski
dr Marek Sobolewski Źródło:YouTube
– Istnieje taka piękna zasada proporcjonalności środków. W tym przypadku środki nie tylko nic nie dają, ale czynią konkretne szkody. W oczywisty sposób ta zasada nie jest zachowana – mówi w rozmowie z portalem DoRzeczy.pl statystyk dr Marek Sobolewski z Politechniki Rzeszowskiej.

DoRzeczy.pl: Czym są niefarmaceutyczne środki walki z COVID-19?

dr Marek Sobolewski: Skrót NPI (nonpharmaceutical interventions) staje się coraz bardziej modny za sprawą dr. Pawła Basiukiewicza. Oznacza środki takie, jak lockdown, maseczki, kwarantanna, dystans itd. Krótko mówiąc, to wszystko, co nie jest związane z leczeniem, a w teorii ma zapobiegać transmisji wirusa. W momencie, kiedy ktoś zachoruje, to wówczas dochodzi do tego kwestia leczenia, a to jest zupełnie inna sprawa, polegająca na indywidualnej procedurze medycznej.

Na temat NPI pisał Pan wraz z dr. Basiukiewiczem w raporcie Ordo Iuris. Jakie wnioski Pan tam zawarł?

Dr Basiukiewicz zrobił dokładny przegląd w tej sprawie. Nie ma żadnych dowodów na skuteczność lockdownów, masek i innych wspomnianych środków niefarmaceutycznych. To wszystko zostało przyjęte na zasadzie, że skoro coś w teorii może zapobiegać transmisji, to spróbujemy wprowadzić dane rozwiązanie. Obecnie mamy już natomiast namacalne przykłady, np. kraje Europy Zachodniej, gdzie notuje się rekordowe wskaźniki zakażeń. W niektórych krajach jest obowiązek noszenia masek nawet na zewnątrz, ale jak widać i to nie zadziałało.

Zwraca Pan uwagę nie tylko na brak skuteczności, ale również na szkodliwość tych działań.

Istnieje taka piękna zasada proporcjonalności środków. W tym przypadku środki nie tylko nic nie dają, ale czynią konkretne szkody. W oczywisty sposób ta zasada nie jest zachowana. Skupię się na przykładzie nauczania zdalnego. Nie ma wątpliwości, że negatywne konsekwencje tego rozwiązania będą przez wiele lat ciągnęły się za obecnym pokoleniem dzieci i młodzieży w wieku szkolnym.

Oczywiste szkody wyrządziło ograniczenie dostępu do służby zdrowia i hospitalizacji. Leczymy pacjentów z jedną chorobą, kosztem dziesiątek innych. Ironia losu polega na tym, że dopiero teraz zaczęto oficjalnie o tym mówić. Nie ukrywa tego samo Ministerstwo Zdrowia. Tymczasem to wszystko było wiadome, co najmniej od momentu, w którym pojawiły się pierwsze informacje na temat. Proszę pamiętać, że w mojej pracy nie dysponuję bazą danych tak szybko, jak osoby zarządzające kryzysem.

Z czego wynika takie zachowanie władz? Czy rządzący nie widzą tych konsekwencji?

Jedną z charakterystycznych cech decydentów jest brak logiki w działaniu. Kiedy ktoś podejmuje błędne decyzje, to ma zasadniczo dwie możliwości: albo musi się z tego wytłumaczyć i wycofać, albo podejmuje jeszcze bardziej absurdalne decyzje, żeby te wcześniejsze wyglądały bardziej przemyślane. Przerabialiśmy to wielokrotnie w ostatnim czasie, kiedy np. znoszono zakaz wstępu do lasów i ludzie mieli poczucie, jakby kolejne obostrzenie było luzowane. To tak jednak nie działa. Jeżeli dana restrykcja jest bez sensu, to nie można powiedzieć, że jest luzowana. Myślę, że u podstaw takiego działania stoi brak fachowości w podawaniu tych decyzji i umiejętności powiedzenia w pewnym momencie „stop”.

Czy taki moment nadszedł w tym tygodniu, kiedy minister Niedzielski zapowiedział luzowanie obostrzeń, odejście od kwarantanny „z kontaktu”, a w dalszej perspektywie koniec przymusu noszenia maseczek?

Patrzę na to z optymizmem, ale te decyzje powinny zostać podjęte już dawno. Coś ewidentnie zmieniło się w narracji Ministerstwa Zdrowia. Pozostaje mieć nadzieję, że wreszcie są to merytoryczne decyzje i jak najszybciej zostaną wdrożone. W ten sposób uniknęlibyśmy pewnej dychotomii: albo te działania są słuszne i należy je jak najszybciej wprowadzić, albo nie są dobre i trzeba ich unikać. Tertium non datur.

Mówił Pan o podsycaniu lęku. Czy psychiczne skutki omawianych działań mogą pozostać z nami na dłużej?

Masa kryzysów pozostanie z nami jeszcze przez wiele lat. Mnóstwo ludzi jeszcze długo będzie żyło w strachu. Ogromną wpływ na taki stan rzeczy mają media, które głosiły pewne tezy po to, żeby postraszyć, np. podając codzienną liczbę zakażeń. Tymczasem nie przekazują np. informacji o tym, ile osób danego dnia zmarło na choroby serca, nowotwory lub z powodu wypadków drogowych. Kiedy czytałem na temat zarządzania kryzysowego na przykładach takich polityków jak Roosevelt czy Reagan, spostrzegłem, że często oddziaływali na ludzką psychikę, ale robili w pozytywny sposób. My natomiast od dwóch lat słyszymy odwrotny przekaz: umrzemy, nie mamy szans, siedźmy w domach. Skutki psychiczne tego kryzysu są zatem bardzo istotne, począwszy od notowanych wzrostów liczby samobójstw i problemów psychiatrii dziecięcej, po negatywne nastawienie ludzi w codziennym życiu.

Czytaj także