Czekając na ostracyzm

Czekając na ostracyzm

Dodano:   /  Zmieniono: 
Ukraina, Ministry of Foreign Affairs of Ukraine
Ukraina, Ministry of Foreign Affairs of Ukraine
Kresy.pl polemizują z Piotrem Gursztynem

Mawiano kiedyś, że redaktorzy Gazety Wyborczej są jak puszki Coca-Coli – wszyscy tacy sami. Lewicowym publicystom odmawiano prawa do samodzielnego myślenia, zarzucano konformizm i stadne instynkty, objawiające się w niechęci do prowadzenia sporu w oparciu o argumenty, w posługiwaniu się własną wersją nowomowy, w końcu w zaszczuwaniu co oporniejszych adwersarzy. Z przeciwnikiem nie prowadzi się dyskusji – przeciwnika się stygmatyzuje, nazywa się go oszołomem, faszystą czy homofobem. Nic nowego pod słońcem. Ludzie ci nie wymyślili koła. Powielali jedynie skuteczne techniki stosowane przez "publicystów" w PRL-u, a wcześniej zarówno w Kraju Rad jak i w Tysiącletniej Rzeszy.

Prawicowi publicyści lubią myśleć, że sami są wolni od tego typu mentalności i praktyk. Konserwatywni dziennikarze mają być rzekomo przeciwieństwem puszek Coca-Coli – każdy z nich jest inny, każdy myśli samodzielnie, a nie stadnie, każdy w końcu jest „niezależny", a niektórzy są wręcz "niepokorni". Czy na pewno?

Nie sądzę. O tym, że prawa strona ideologiczno-politycznego sporu nie jest wolna od posługiwania się sprawdzonymi wzorami totalitarnych propagandystów, można się przekonać najdobitniej przy okazji kryzysu na Ukrainie.

Paradoksalnie krótkotrwałe objawienie się światu istoty tego, co polityczne – eksplozja cnót obywatelskich na Ukrainie, w tym w szczególności na Majdanie – zaowocowała w Polsce natężeniem dosłownego przeciwieństwa wszystkiego, co ma jakikolwiek związek z klasycznie pojętą polityką.

Odpowiedzią polskiej prawicy na ukraińską troskę o dobro wspólne stał się wylew infantylnych zachowań charakterystycznych dla społeczeństw, w których polityka została zastąpiona przez instynkty i emocje, w których debata i będący jej następstwem zdrowy rozsądek zostały wyparte przez zbiorowe współodczuwanie stymulowane i kontrolowane za pośrednictwem kilku środków masowej komunikacji. Podczas gdy Ukraińcy cieszyli się swoją prowizoryczną, przypadkowo skleconą agorą, my byliśmy i jesteśmy nadal "emocjonalnie mobilizowani" – zaganiani do stada przez ludzi z największymi megafonami. Stado jest im posłuszne, a każdy, kto odważy się zakwestionować polecenia naganiaczy, ryzykuje stratowanie przez rozwścieczony tłum „emocjonalnie zmobilizowanych” – prawicowej odpowiedzi na tylekroć wyśmiewane „lemingi”.

Ktoś, kto np. ośmiela się dokonać rozróżnienia pomiędzy interesami Ukrainy a interesami Polski, powinien się spodziewać zadenuncjowania jako "ruski agent” lub przynajmniej pogardliwego wyśmiania jako „pożyteczny idiota”. Każdy, kto nie chce współodczuwać z „niezależnymi mediami” i salonem B, budzi wściekłość „zmobilizowanych" i naraża się na niewybredne ataki. Na początek puszcza się balony próbne. Nie atakuje się danych osób czy środowisk wprost – wytacza się najcięższe możliwe zarzuty, ale nie wymienia się nikogo z nazwiska – wszyscy i tak dobrze wiedzą, o kogo chodzi. To bardzo wygodna strategia. Pozwala zarzucić domniemanym agentom dosłownie wszystko. Można bezkarnie wymieszać czyjeś rzeczywiste poglądy z własną fantazją na ich temat bez ryzyka, że ktoś kiedykolwiek się do tego odniesie, bo przecież, odnosząc się, potwierdziłby, że coś jest na rzeczy. Stwarza się atmosferę niedomówień, pozwalającą na nieskrępowanie obrzucanie przeciwnika błotem. Kiedy Tomasz Terlikowski pisze o „sługusach postsowieckiego imperializmu”, nie wskazuje przecież, o które media czy autorów mu chodzi. Podobnie Marcin Herman, gdy pisze o „prawicowych pokrakach”, czy Piotr Gursztyn, gdy mówi o „propagandowych tubach Putina”. Sam dźwięk tych epitetów przywodzi na myśl kroniki filmowe z lat 40-tych i 50-tych. „Prawicowe pokraki”? Czemu nie od razu „zaplute karły reakcji”? „Sługusy postosowieckiego imperializmu”? Czy naprawdę wszystko, na co stać Terlikowskiego, to przerabianie gomółkowskich grepsów?

Kresy.pl od samego początku ukraińskiej rewolucji zdecydowanie krytykowały falę nakręcanej przez prawicowe media prometejsko-mesjanistycznej histerii. Wszystko, o co apelowaliśmy, to zdrowy rozsądek i odrobina przyzwoitości, niepozwalająca na „bratanie się" z Ukraińcami, na wspólne z nimi wznoszenie banderowskich haseł, na „grzeczne" niedostrzeganie banderowskiej symboliki, czy w końcu „taktowne" przemilczanie i relatywizowanie nierozliczonej po dziś dzień zbrodni ludobójstwa. Okazuje się jednak, że taka postawa "wpisuje się idealnie w retorykę putinowskiej propagandy i strategię konsekwentnie prowadzonej przez Rosję kampanii dezinformacyjnej”, że jest to "stosowanie retoryki korzystnej dla rosyjskiego agresora”, a także wręcz „jawna proputinowska miłość ludzi związanych z portalem Kresy.pl”, która świadczy o tym, że medium to znajduje się „na usługach Moskwy”.

Zdaniem Piotra Gursztyna, taka zmasowana kampania oszczerstw i insynuacji (w której udział wzięły już Telewizja Republika, Niezalezna.pl, Gosc.pl, Fronda.pl, a nawet Polskatimes.pl) to jednak za mało. Gursztyn martwi się, że "Nikt na razie nie został poddany ostracyzmowi za to, że głosi tezy zgodne z linią kremlowskiej propagandy”. Śmiało Panie redaktorze, Pan się nie wstydzi, Pan nam pokaże, jak wygląda prawdziwy ostracyzm.

Tomasz Kwaśnicki, Kresy.pl

Czytaj także