Rywalizacja historycznego lidera PO z odwiecznym „delfinem” jest powszechnie znana i zrozumiała. Ale dlaczego przejawia się w taki sposób? Przecież to właśnie sam Tusk miał w ubiegłym roku wypowiadać się o pomyśle rywala lekceważąco i tłumaczyć współpracownikom, że na organizowanie takich imprez szkoda energii i pieniędzy, bo nikogo nowego do partii nie przyciągną ani nie przekonają. Co sprawiło, że zmienił zdanie?
Odpowiedź wydaje się oczywista: zarówno Trzaskowski, jak i Tusk potrzebują pokazania się w towarzystwie młodzieży. Platforma w opozycji bardzo się zestarzała. Na organizowanych przez nią marszach, spotkaniach i dyskusjach średnia wieku zaczyna przypominać imprezy KOD. Nie widać entuzjazmu, energii ani nadziei; publiczność ożywa nieco tylko przy obelgach i pogróżkach pod adresem Kaczyńskiego i jego formacji. Największa partia opozycyjna wciąż nie potrafi być niczym innym jak tylko partią władzy odstawioną od władzy – z tego pierwszego powodu nie jest atrakcyjna dla ideowych zapaleńców, z tego drugiego dla myślących bardziej praktycznie.
Przedsmak kłopotów
Pokazać się w otoczeniu 20-latków, przemówić do sali wypełnionej młodymi, zebrać ich aplauz – to łakomy kąsek i żaden z liderów nie chce się z trudem zorganizowaną młodą publicznością dzielić. Oczywiście do wypełnienia kampusowych sal nie trzeba aż takich tłumów, by któremuś z rywalizujących polityków ich zabrakło, zwłaszcza że obaj cieszą się statusem politycznych celebrytów. Ale każdy chciałby pokazać, że to właśnie w nim młode pokolenie widzi swego przewodnika.
Problem polega na tym, że młodzież, która szykuje się do pozytywnej odpowiedzi na wezwanie do uczestnictwa w spotkaniach i szkleniach, nie do końca może być taką, o jakiej politycy marzą – klaszczącą grzecznie, niezadającą kłopotliwych pytań i ładnie się uśmiechającą do kamer.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.