To już nie są ostrzegawcze dzwonki. To potężne dzwony i trąby, ostrzegające, że butne zapowiedzi rządu sprzed paru tygodni, że czego, jak czego, ale gazu w Polsce nie zabraknie, nie były niczym więcej jak tylko propagandą.
Baltic Pipe, owszem, zapewne ruszy na czas, ale tak jak od dopłat nie przybędzie węgla, tak też od istnienia samej rury nie pojawi się w niej gaz. Dzisiaj wiadomo już, że gazu w Baltic Pipe – przynajmniej w stanie na teraz – będzie bardzo niewiele. Cały gazociąg ma mieć docelowo przepustowość ok. 10 mld m sześc., a popłyną przez niego może 2 mld. Jeśli będziemy chcieli mieć coś więcej, to będziemy to musieli po prostu kupić od firm wydobywających gaz na norweskim szelfie – za koszmarne pieniądze. A nawet to może nam się nie udać, bo gaz kupować chcą teraz wszyscy. Tymczasem to właśnie Baltic Pipe miał nam zastąpić import z Rosji.
© ℗
Materiał chroniony prawem autorskim.
Wszelkie prawa zastrzeżone.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.