Damian Cygan: Wyciekło nagranie, na którym Donald Tusk mówi, że kandydowanie do Sejmu to dla niego "upiorna myśl". Czy Tusk jest dziś obciążeniem dla PO?
Kazimierz Kik: Za Tuskiem przemawia kilka czynników m.in. doświadczenie i kontakty w Unii Europejskiej. On powinien być wytrawnym politykiem, natomiast nie można go tak określić, bo wytrwany polityk nie antagonizuje społeczeństwa.
Zatem patrząc na skutki, Tusk nie jest wartością dodaną dla Platformy. Owszem, jego powrót dał tej partii wzrost notowań, ale nie przekroczyły one poziomu sprzed ery Tuska. W związku z tym myślę, że gdyby to Rafał Trzaskowski był dziś na czele PO, to jej notowania byłyby dużo wyższe.
Radosław Sikorski powiedział, że "środki z KPO trafią do Polski, gdy tylko PiS straci władzę". Tym samym potwierdził to, co politycy tej partii głoszą od dawna, że "elitom w Brukseli" chodzi o zmianę rządu w Polsce.
To nie Brukseli na tym zależy, tylko większości liberalno-lewicowej w Parlamencie Europejskim i Komisji Europejskiej. Partie, które rządzą w PE, zawiązały nieformalną koalicję, tworząc kordon sanitarny wobec ugrupowań prawicowych. Zatem zupełnie niepotrzebnie upraszcza się, że to Bruksela albo Berlin. Owszem, pozornie tak to wygląda, bo na czele KE stoi Niemka, Ursula von der Leyen. Ale ona nie tyle zależy od rządu w Berlinie, co od większości w europarlamencie.
Proszę zwrócić uwagę na to, który z komisarzy UE najbardziej dręczy Polskę. Vera Jourova, kto to jest? Czeszka. Maros Sefcovic, kim on jest? Słowakiem. Dlatego niepotrzebnie używamy tego skrótu, że to "Berlin, Bruksela", bo wchodzimy w konflikt z Niemcami, którym my jesteśmy potrzebni i które nam są potrzebne. A upraszczając to wszystko w taki sposób, sami robimy sobie krzywdę. To jest działanie antypolskie.
Polska w UE też będzie zupełnie inna, jak na czele rządu stanie Tusk, niż kiedy u władzy jest Jarosław Kaczyński. I nie możemy mówić, że to Polska ma jakieś stanowisko. To stanowisko PiS albo Platformy, a nie Polski. Dlatego nie wolno tak upraszczać, bo Polska to nie jest PiS ani PO. I nie wplątujmy w to Niemiec, bo dojdzie do tego, że już wszyscy w Europie uznają nas za wrogów.
Jarosław Gowin powiedział, że jeśli opozycja wygra wybory, to premierem powinien być Władysław Kosiniak-Kamysz. Czy to jest polityk na miarę najważniejszego stanowiska w państwie?
To jest niemożliwe, bo w demokracji jeszcze tak nie było, żeby najmniejsza partia uzyskiwała urząd premiera. Najmniejsza w sensie zysku wyborczego, bo PSL może wejść do parlamentu albo nie, choć na ogół wchodzi. Oczywiście partie zawsze mogą się dogadać, ale w takiej sytuacji to nie byłby premier z należytym autorytetem.
Czy Kosiniak-Kamysz nadaje się na premiera? Polityka ocenia się przez pryzmat jego efektywności. Kosiniak-Kamysz obiecywał, że wyprowadzi PSL ze wsi i wprowadzi do miast. Zrobił to? Mówił też, że uczyni z PSL partię chadecką. Zrobił to? No właśnie (śmiech). Zatem odpowiadając na pytanie, to byłoby wbrew rozsądkowi, wbrew logice i wbrew zasadom, a w związku z tym są to marzenia ściętej głowy.
Czytaj też:
"Nie będę pohukiwał. Ja pana proszę". Kosiniak-Kamysz apeluje do Niedzielskiego
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.