Och, jakże jestem ciekaw, jak polscy politycy będą rozmawiali ze swoimi wyborcami przed wyborami do Parlamentu Europejskiego wówczas, gdy Polska będzie do budżetu UE więcej wkładać, niż z niego wyjmować. Co wtedy będą mówić wyborcom? Na przykład, co pokaże im w swoim spocie nieoceniona Dorota Gardias, która podczas ostatniej kampanii ogromną strzykawką wysysała z Brukseli, a potem to, co z niej wypompowała, wstrzykiwała Polsce.
Z pozycji, jaką daje bycie politykiem państwa, które co roku pożera kilkadziesiąt miliardów złotych z podatków płaconych przez podatników z bogatszych krajów Unii, łatwo jest przekonywać polskich wyborców, że „UE jest fajna” i „dobrze w niej być”. Chciałbym jednak usłyszeć, co nasi politycy powiedzą tym samym ludziom przed wyborami w roku 2019, gdy zaczniemy się zbliżać do budżetu UE na lata 2021– 2028, który z pewnością będzie dużo mniej hojny dla Polski, albo przed kolejnymi – w roku 2024, gdy będzie on już realizowany? Co powiedzą Polakom, gdy to inni – obywatele uboższych państw UE – będą oczekiwali na pieniądze polskich podatników? Na przykład obywatele Ukrainy, która oby znajdowała się już wtedy w orbicie Unii.
Rzecz jasna, w istniejących warunkach należy walczyć o jak największe unijne dotacje dla Polski. Po prawdzie jednak, tak jak nie jestem zwolennikiem janosikowego na gruncie jednego państwa, np. Polski, czyli dopłacania przez mieszkańców jednych województw mieszkańcom innych – co można jeszcze od biedy zrozumieć – to już kompletnie nie pojmuję, dlaczego Francuzi czy Holendrzy mają fundować drogi i aquaparki Polakom oraz Czechom albo kupować polskim i czeskim rolnikom traktory? No bo akurat Niemcy mogliby i nawet powinni to robić, ale nie w związku ze zobowiązaniami unijnymi, lecz reparacyjnymi – za zrujnowanie naszego kraju podczas II wojny.
Tak czy siak euroentuzjaści urządzający nam Unię Europejską po swojemu w 10 lat sprowadzili zaufanie do niej, średnio, z 50 proc. do zaledwie 31 proc. A ilu Europejczyków będzie ufać Unii za kolejną dekadę, jeśli nie zważając na nic i nikogo, euroentuzjaści nadal będą ją bez chwili przerwy „zacieśniać i pogłębiać”, na siłę przerabiając UE ze strefy wolnego przepływu ludzi, kapitałów, towarów i usług w Stany Zjednoczone Europy, złapane w sidła jednej waluty i tęczowej dyktatury? 20 proc.? Czy już tylko 10? I ilu wśród nich będzie Polaków?
Chyba że już wcześniej eurorealistom nie uda się obronić UE przed wściekłym fundamentalizmem euroentuzjastów, co może doprowadzić do jej demontażu przez przeciwników Unii. A na tę drogę właśnie wkroczyliśmy.