Najbogatszy człowiek świata przekonuje, że zakupu platformy społecznościowej z niebieskim ptakiem w logotypie dokonał nie po to, aby zarobić jeszcze więcej pieniędzy, ale „aby pomóc ludzkości”. Nie zamierza jednak robić tego za darmo. Tnie więc koszty i podwyższa opłaty Niby pieniądze szczęścia nie dają, ale nie każdy jak Elon Musk może sobie pozwolić na realizację marzeń za kilkadziesiąt miliardów dolarów.
Najbogatszy człowiek w historii tej planety w marcu tego roku bardzo ostro skrytykował cenzurę na Twitterze – serwis bezterminowo zawiesił wcześniej m.in. konto byłego prezydenta USA Donalda Trumpa – i ogłosił, że rozważa stworzenie własnej platformy społecznościowej. Szybko zmienił jednak zdanie i zamiast tworzyć konkurencyjny serwis, zaczął skupować akcje spółki, błyskawicznie stając się największym udziałowcem spółki i zapowiadając, że uwolni „niezwykły potencjał” drzemiący w Twitterze.
PŁACZ I STRACH
„Musk ostatecznie kupił TT. Bydło wszelakie, naziole, fanole, łgarze, zboki, świry, trolle, mitomani, agenci, zwykli idioci i płatni potwarcy triumfują. Serdeczne gratulacje, hołoto!” – ubolewał na Twitterze Jan Hartman. Podobnych wynurzeń, choć oczywiście o dużo wyższym poziomie kultury niż w przypadku pana profesora z Uniwersytetu Jagiellońskiego, było wiele w różnych częściach świata. Europoseł Guy Verhofstadt, jawny miłośnik cenzury prawicowych wpisów w mediach społecznościowych, również publicznie ubolewał nad przejęciem Twittera przez Elona Muska. „A więc jeden człowiek, Elon Musk, jest obecnie właścicielem największej debaty na świecie… Zapotrzebowanie na zasady i odpowiedzialność jest większe niż kiedykolwiek! Samoregulacja w mediach społecznościowych nigdy nie działała… nawet w przypadku słabszych postaci niż on” – napisał Verhofstadt na Twitterze.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.