Zupełnie nie przyszło mi do głowy, że mój tekst sprzed tygodnia o medialnej i ideowej metamorfozie Tomasza Terlikowskiego da się sprowadzić, przynajmniej w pierwszej fazie dyskusji nad nim, do kwestii mojej pomyłki przy pisaniu imienia Karoliny Wigury, współautorki książki wydanej razem z Terlikowskim, i do rozważań, czy czytałem tę książkę czy nie.
Cała sprawa pokazuje bardzo dobrze całą nienormalność dzisiejszych dyskusji na Facebooku i Twitterze, gdzie wystarczy w nieuczciwy sposób zdefiniować linię sporu publicystycznego, by kolejni uczestnicy dyskusji, zazwyczaj nieznający tekstu, dzielili się na zwolenników i przeciwników którejś ze stron sporu według wyłącznie plemiennych linii podziału.
Wygodna ścieżka
Pierwsza na mój tekst zareagowała już wspomniana Karolina Wigura, którą przy okazji przepraszam za to, że w jednym miejscu tekstu pomyliłem jej imię. O tym, że była to jedynie pomyłka, a nie złośliwość, niech świadczy fakt, że w tym samym tekście parę linijek dalej jest prawidłowy kształt imienia i nazwiska – Karolina Wigura. To szanowna pani filozof ze środowiska „Kultury Liberalnej” jako pierwsza ułatwiła sobie zadanie i postawiła tezę, że moja skromna osoba „widocznie do książki nawet nie zajrzała”. Owszem, zajrzałem. Przyznam, że dyskusja nie rzuciła mnie na kolana, ale nie o niej w tekście pisałem. Wskazałem jedynie, że pozycja „Polka ateistka kontra Polak katolik” nie wzbudziła szerszego zainteresowania w mediach katolickich i konserwatywnych, gdyż Tomasz Terlikowski wiele stracił z wizerunku wyrazistego obrońcy wiary i światopoglądu katolickiego. Tymczasem Wigura wolała iść ścieżką, która była dla niej wygodna. Orzekła, że stwierdzenie, iż „nasza wymiana poglądów ciekawi obecnie raczej czytelników liberalnych”, jest bardzo poważnym zarzutem wobec środowiska konserwatywnego. Rzuciła bardzo surową ocenę: „Strona konserwatywna zamknęła w naszym kraju uszy i oczy na argumenty drugiej strony, tak samo jak niegdyś zrobiła to tzw. moja strona”. Według Wigury świadczy to o osłabieniu myśli konserwatywnej w Polsce, wypłukaniu jej z kreatywności i „nieumiejętności wygrania wyborów politycznych”.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.