Marcin Bugaj: W piątek w amerykańskiej bazie wojskowej w Ramstein w Niemczech zakończyło się spotkanie grupy kontaktowej ds. wsparcia obronnego Ukrainy. Niestety dla Kijowa - bez przełomu w sprawie przekazania czołgów Leopard. Dlaczego kanclerz Olaf Scholz nie chce wysłać tych czołgów na Ukrainę?
Prof. Jacek Reginia-Zacharski: Gdybyśmy chcieli odpowiedzieć na to pytanie jednym zdaniem, to łatwo nie będzie. Zacznijmy od tego, że Republika Federalna Niemiec od 24 lutego ubiegłego roku, a właściwie jeszcze wcześniej, dosyć istotnie dystansuje się od wiodącego zaangażowania we wsparcie wysiłku obronnego państwa ukraińskiego. To nie jest tak, że Niemcy nie robią nic. Bylibyśmy skrajnie niesprawiedliwi stawiając taką tezę. Natomiast z uwagi na swoje wcześniejsze aspiracje bycia liderem i czymś, co w nowomowie określa jako bycie trendsetterem, Niemcy nie wypadają dobrze jako państwo wiodące.
Proponuję, żebyśmy zaczęli od głębokich przyczyn takiego stanowiska. W mojej ocenie jego źródeł należałoby szukać w okolicach przełomu lat 90. ubiegłego stulecia i pierwszej dekady XXI wieku. Wtedy Niemcy dokonały tzw. „Zeitenwende” [z niemieckiego – „przełom” – przyp. red.]. Samo określenie jest stosunkowo świeże. Można je rozumieć jako zmianę strategiczną.
Na czym ona polegała?
Niemcom, bez wątpienia nakładem bardzo dużego wysiłku, udało się do końca lat 90. skonsumować efekty zjednoczenia państwa. Jeszcze na przełomie lat 80. i 90. proces ten był zapowiadany mniej więcej na ćwierćwiecze. Jest to teza politologów francuskich, którzy powiadali w tym czasie, że od tego momentu Niemcy weszły na ścieżkę odbudowy swojej mocarstwowej pozycji, początkowo w regionie, czyli w Europie. Następnie przystąpiły do budowania swojej pozycji, posługując się określeniem Karla Haushofera, w Eurazji. Ostatecznie powróciły do rozgrywki w wymiarze globalnym, dysponując statusem mocarstwowym. Generalnie był to plan opracowany na dosyć długi czas. Tutaj istotnym pytaniem jest, w oparciu o jakie środki Niemcy chcieli realizować ten plan.
Powszechnie wiadomo, że domena militarna jest wyjątkowo kosztowną sferą działania. W związku z czym Niemcy bardzo świadomie, posługując się również zapisami konstytucji, dystansowały się od angażowania się w odbudowę potencjału militarnego, czego skutki widzimy chociażby do dzisiaj. Dosyć wcześnie zaczęły się pojawiać takie narzędzia jak „Energiewende”, czyli zmiana podejścia energetycznego. Oczywiście, jeśli chcielibyśmy usunąć całą otoczkę ideologiczną, to tak naprawdę pozostanie stosunkowo prosty schemat, który pozwalał Niemcom wyjść z pułapki stania się hegemonem energetycznym bez dysponowania własnymi zasobami energetycznymi w wymiarze strategicznym. Jest to dosyć dobrze poznana koncepcja hubu energetycznego, który miał obsługiwać całą Europę. Do tego pojawiły się również bardzo silne narzędzia, realizowane naprawdę z dużą umiejętnością, oddziaływania miękkiego: kulturowego, prawnego itd. Do tego doszła oczywiście potęga gospodarki niemieckiej. Moglibyśmy te domeny mnożyć.
W różnych ujęciach podaje się czasem cztery czasem siedem takich domen rywalizacji. W większości tych domen, poza militarną, Niemcy wypracowały dosyć skuteczne narzędzia przewagi. Gdybyśmy zatem chcieli odpowiedzieć na zadane pytanie z perspektywy wspomnianych przyczyn głębokich, to trzeba wskazać, że Niemcy akurat w tej domenie wojskowej dysponowały najsłabszymi środkami, co teraz w warunkach dramatycznie zmienionych scenariuszy rywalizacji o potęgę światową wychodzi jak w soczewce. Niemcy po prostu nie mają możliwości ani zdolności, ażeby odgrywać pierwszorzędną rolę na polu wsparcia militarnego Ukrainy.
Jeśli chodzi o drugi element tych głębokich uwarunkowań obecnej polityki niemieckiej to trzeba wspomnieć lata 90. i wsparcie polskich aspiracji w kierunku członkostwa w Sojuszu Północnoatlantyckim i w drugiej kolejności w Unii Europejskiej. Tytułem dygresji przypomnę tylko, że w Polsce w tej retoryce integracyjnej mówiło się w latach 90. o kierunku transatlantyckim, w związku z czym mniej więcej na podobnym poziomie mentalnym jest nadal lub jeszcze do niedawna była Ukraina. Czyli jak się mówi NATO to się myśli Unia Europejska i na odwrót. Tak wyglądała rzeczywistość Polski w latach 90.
Wracając jednak do meritum. W 1999, a później w 2004 roku, Niemcy osiągnęły rzecz z perspektywy strategii trudną do przecenienia, czyli przesunięcie zasięgu zagrożenia o kilkaset kilometrów. Przypomnijmy, że do 1999 roku to Niemcy były krajem granicznym NATO, a do 2004 były krajem granicznym Unii Europejskiej. Z perspektywy Berlina przesunięcie tych zasięgów z jednej strony zwiększało bufor bezpieczeństwa, a z drugiej – pozwalało Niemcom uwolnić dodatkowe środki na rozbudowę tego mocarstwowego potencjału. Jeśli chodzi o głębokie uwarunkowania obecnych decyzji Scholza to to są ich dwa główne nurty.
Mówimy zatem o fundamentalnych założeniach polityki niemieckiej – świadomej rezygnacji z budowy potęgi militarnej oraz przekonaniu o trwałym odsunięciu zagrożenia od swoich granic. Czy można zatem wymienić jeszcze jakieś przyczyny obecnego stanowiska Berlina?
Niemcy stoją trochę okrakiem nad kwestią pomocy dla Ukrainy. Berlin posługując się logiką gospodarską zdefiniował politykę niemiecką i politykę europejską jako tożsame. Czyli: to, co dla nas dobre, jest też dobre dla Europy, bo my, Niemcy, wiemy jak to się powinno robić i dlatego w tym kierunku będziemy zmierzać. W związku z tym, te kierunki strategiczne z natury rzeczy są zdywersyfikowane. Jak powiedział mój zacny przyjaciel i bardzo mądra postać, w 2015 roku Niemcy po raz pierwszy od czasów Ottonów stały się ponownie państwem śródziemnomorskim. Mówię tu o kryzysie migracyjnym i fali uchodźczej, którą tenże kryzys wywołał. Ci ludzie w większości wypadków zmierzali przecież do Niemiec.
Z perspektywy identyfikacji kierunków zagrożenia, kierunek wschodni i zagrożenie ze strony Federacji Rosyjskiej nie jest jedyne. W związku z czym mamy tutaj taką dywersyfikację strategiczną, która w średniofalowym ujęciu jest istotnie problematyczna. Myślę, że polityka niemiecka, przynajmniej od kilkunastu lat, była jednak zdominowana wizją współpracy z Rosją. I w istocie takie głosy, które zaczęły kontestować obecność amerykańską w Europie i znaczenie Stanów Zjednoczonych, przede wszystkim w domenie bezpieczeństwa, one przybrały na sile w ostatnich trzech, czterech latach.
Chciałbym tutaj zwrócić uwagę na jedną rzecz. Kiedy Francuzi zaproponowali koncept autonomii strategicznej, który z perspektywy francuskiej polityki wydaje się całkiem naturalny, Niemcy dosyć chętnie się w to zaangażowali. Natomiast już po roku zaczęło dochodzić do iskrzeń francusko-niemieckich, ponieważ koncepcja została przez Berlin zmieniona. Niemcy powiedzieli, że nie ma sensu mówić o autonomii strategicznej, trzeba mówić o suwerenności strategicznej Europy. W świetle tego, o czym mówiliśmy wcześniej, wiadomo było, gdzie ten polityczny akcent decyzyjny ma funkcjonować. Powiedziałbym, że było to myślenie już nie w kategoriach euroatlantyckich, a raczej w kategoriach euroazjatyckich, gdzie Niemcy miałyby być kreatorem i strategicznym zarządcą polityki geostrategicznego kontynentu Eurazji, który był już przecież definiowany w niemieckiej polityce i w niemieckiej myśli politycznej międzywojnia.
Mówiąc o przyczynach powściągliwości Olafa Scholza w kwestii wysyłania ciężkiego sprzętu wojskowego na Ukrainę, warto przypomnieć o zaskakującym, bo dokonanym dosłownie na ostatniej prostej roku 2021, zwrocie Niemiec, czyli podpisaniu umowy z Chinami. To było ogromne zaskoczenie i wstrząs dla Stanów Zjednoczonych. To pokazuje, że Niemcy chciały grać i grały samodzielną politykę strategiczną i to na bardzo wysokim poziomie.
Wreszcie powołanie do życia nowego gabinetu i nowej koalicji, w której, raz mocniej, raz słabiej, ale istotnie trzeszczy. Dwa główne ugrupowania, czyli SPD i Zieloni, mają dwie różne wizje polityki zagranicznej. Widać, że niemieckie MSZ i urząd kanclerski w wielu kwestiach nie zgadzają się. Mam taką intuicję, ponieważ nie mam dowodów i mogę wnioskować tylko w oparciu o luźne przesłanki, że w polityce niemieckiej ścierają się dwa potężne lobby: chemiczne, czy też energetyczne oraz wojskowe. Przez długi okres ich wpływy szły równolegle. Dla tego pierwszego środowiska współpraca z Federacją Rosyjską to być albo nie być. Niedawno mieliśmy także oświadczenie rzecznika Rheinmetallu, który powiedział, że dostawy i ewentualny przegląd Leopardów mogłyby być realizowane zdecydowanie szybciej niż zapowiedział to kanclerz Scholz. Ta rywalizacja wydaje mi się zatem takim podskórnym rytmem polityki niemieckiej, jak również źródłem napięć w koalicji rządzącej.
Oczywistą rzeczą jest też, że stan Bundeswehry jest jaki jest. Niewykluczone zatem, że rzeczywiście Niemcy niekoniecznie dysponują odpowiednimi możliwościami sprzętowej projekcji bezpieczeństwa. Wydaje mi się jednak, że w tej sprawie polityka zdecydowanie dominuje. Te deklaracje, które mówią, że wojna się kiedyś skończy i będziemy musieli się ułożyć z Rosją i ważne jest, żebyśmy my, Niemcy, mieli dobrą pozycję startową do tych negocjacji. Z tego względu teraz nie możemy się pozycjonować jako jastrzębie, także niekoniecznie jako gołębie, ale na pewno nie możemy używać agresywnej retoryki. Takie deklaracje na pewno nie pozostają bez znaczenia.
W takim razie powrót do „business as usual” z Rosją jest dla Niemiec praktycznie koniecznością. Od tego zależy siła ich gospodarki i pozycja na kontynencie?
Odpowiem, troszeczkę wykręcając się od odpowiedzi. Nie jest to pytanie do mnie, lecz do analityka gospodarczego, dysponującego dostępem do bardzo szerokiej wiedzy oraz do odpowiednich baz danych.
Niemniej Niemcy znaleźli się w sytuacji politycznie i strategicznie dosyć trudnej. Znów posłużę się intuicją. Polityka niemiecka była od kilku bądź kilkunastu lat budowana w oparciu o pewną wizję geopolityczną, którą wyżej określiłem jako euroazjatycką, z grupą podstrategii np. podstrategią energetyczną, o której też już mówiłem. Jestem przekonany, że ta wizja była tak zniewalająca, że nie wypracowano planu B.
Jesteśmy na początku roku 2023. Gdybyśmy spróbowali wykonać dosyć trudne zadanie i mentalnie przenieśli się do stanu i oceny rzeczy z połowy 2021 roku, to przekonalibyśmy się, że choć wtedy raczej zakładano, że sytuacja kryzysowa i napięcie będzie eskalować, to jednak niewielu wyobrażało sobie pełnoskalową wojnę z obrazkami, które znamy sprzed kilkudziesięciu lat lub z bardzo dalekich regionów świata. Przekonanie o tym, że Europa jest wolna od wojen naprawdę zostało bardzo solidnie i głęboko ugruntowane w świadomości Europejczyków. Nawet gdybyśmy popatrzyli na naukowców, którzy badają wojnę, to są to stosunkowo nieliczne grupki w Polsce, nie mówiąc już o Europie Zachodniej.
Ten wielki plan budowy mocarstwowości był taką dominantą, że nie wypracowano planu B i chyba nie uda się go już Niemcom opracować. Niemcy ostatecznie, choć z bardzo dużymi oporami, zachowują się i reagują politycznie na sytuację wojny na Ukrainie tak jak muszą. Nie jestem pewien, czy do niemieckiej klasy politycznej dotarło już to, że powrotu do sytuacji sprzed 24 lutego 2022 roku nie ma.
Rozmawiając z moimi niemieckimi kolegami daje się zauważyć, że oni w ogólnie nie dostrzegają bardzo wielu rzeczy. Na przykład dwóch niebywale ważnych, choć krótkich, rosyjskich dokumentów z 17 grudnia 2021 roku. Są one projektem planu ułożenia nowego ładu międzynarodowego w formie układu ze Stanami Zjednoczonymi oraz NATO. To nie jest żadna wiedza tajemna. One do dzisiaj wiszą na stronie prezydenta Federacji Rosyjskiej. Już one pokazują, że tak naprawdę Niemcy konceptualnie, czy geopolitycznie, zostały przez Rosję albo rozegrane albo Berlin nie zdawał sobie sprawy, że Rosjanie grali do tej pory w zupełnie inną grę.
Od samego początku konfliktu na Ukrainie Warszawa wydatnie wspiera Kijów m.in. przekazując pomoc militarną. Cześć ekspertów ocenia, że dostawy polskiej broni na Ukrainę uszczupliły zasoby Wojska Polskiego od 20 do 30 proc. Czy taka polityka może prowadzić do zmniejszenia bezpieczeństwa Polski? Jak Pan profesor ocenia politykę polskiego rządu wobec wojny na Ukrainie?
Oczywiście można formułować takie oceny. Na poziomie intelektualnym ja je rozumiem. Natomiast myślę, że jest to konsekwencja przyjęcia założeń na bardzo wysokim poziomie i akurat z taką diagnozą się zgadzam. Już tłumaczę o jaką diagnozę mi chodzi.
Wojna obronna Ukrainy jest w tej perspektywie postrzegana, i tutaj się w pełni zgadzam, jako wojna tocząca się na pierwszej linii obrony państwa polskiego czy mówiąc szerzej – całego regionu. Zwróćmy uwagę, że już teraz wszyscy zastanawiają się, czy Putin powoła 200 czy 250 tysięcy rezerwistów. Pojawiają się analizy mówiące, że nie jest wykluczone, iż Federacja Rosyjska będzie usiłowała zmobilizować nawet 800 tysięcy żołnierzy. Zwróćmy uwagę na to, że tocząca się na Ukrainie wojna angażuje potężne siły rosyjskie. Angażowanie Rosji na froncie ukraińskim bardzo skutecznie oddala realne zagrożenie od Litwy, Łotwy, Estonii, Polski i wszystkich państw graniczących z Federacją Rosyjską, z wyłączeniem, z powodów oczywistych, Białorusi i Ukrainy, gdzie trudno mówić o zagrożeniu w przypadku toczącej się pełnoskalowej wojny.
Zakładam, że diagnoza jest następująca: wojna na Ukrainie daje nam pewien czas modernizacyjny na przezbrojenie i zmianę doktryny. To się zresztą już dzieje. W związku z czym w naszym bardzo żywotnym i dobrze pojętym interesie jest wspierać Ukrainę w tym wysiłku zbrojnym. To jest wojna, która już toczy się z naszą obecnością pośrednią i dotyczy bezpośrednio naszego bezpieczeństwa. Tak długo jak Ukraińcy się bronią, siły rosyjskie są wiązane. Jeżeli Ukraina wygra, czyli rozbije możliwości agresywne państwa rosyjskiego, będzie to dla nas niewątpliwa korzyść.
Zaangażowanie Zachodu i walka ukraińska daje nam dodatkową przestrzeń geopolityczną, z której wszyscy polscy politycy nie do końca zdają sobie sprawę. Podkreślam: rozumiem głosy i opinie, które mówią, że możemy mieć deficyty w uzbrojeniu. Niemniej niewątpliwie zyskujemy wartość, która w sytuacjach kryzysowych jest bardzo trudna po pierwsze do wymierzenia, po drugie do administrowania, czyli czas. My ten czas zyskujemy. W związku z czym, z tej perspektywy oceniałbym posunięcia władz polskich w tej strategicznej domenie pozytywnie.
Ukraina, co zrozumiałe, szuka sojuszników na Zachodzie. Z kolei Moskwa stara się szukać poparcia politycznego w Chinach, a militarnego – w Iranie i Korei Północnej. Czy są jeszcze jakieś państwa, które mogą wesprzeć Władimira Putina?
Poparcie, o którym pan mówił też nie jest jednoznaczne. Moglibyśmy wskazać dosyć ciekawą deklarację rosyjsko – chińską z lutego 2022 roku. To się nie przełożyło na pełne zaangażowanie Pekinu we wsparcie Federacji Rosyjskiej. Powiedziałbym, że stanowisko Chin jest nieco ambiwalentne. Zupełnie inaczej wygląda sytuacja z Teheranem. Natomiast od samego początku konfliktu bardzo ciekawą politykę prowadzą Indie. To jest temat na całkowicie nową rozmowę. Warto się temu przyglądać. W tle mamy także Turcję.
Myślę, że warto podkreślić inną rzecz. Jeszcze kilka miesięcy temu, trudno powiedzieć sojusznikiem, ale na pewno podmiotem zachowującym wobec Rosji dystans z pewną życzliwością była dosyć duża grupa państw afrykańskich. Takim probierzem ich stosunku do Moskwy były wyniki głosowań w Zgromadzeniu Ogólnym ONZ. Od niedawna ta sytuacja zmieniła się na niekorzyść Rosji. Nie wiem, czy jest to zmiana trwała, ale na pewno jest zauważalna. Popularność oferty rosyjskiej na kontynencie afrykańskim zdecydowanie spadła.
Biorąc pod uwagę wszystkie uwarunkowania, czy możemy spodziewać się, że ta wojna potrwa jeszcze długo?
Pytanie, jak będziemy tę wojnę mierzyć. Często mówimy o perspektywie 24 lutego 2022 roku. Przypomnijmy, że w istocie ten konflikt zaczął się na początku roku 2014, co nierzadko umyka komentatorom. Myślę, że będziemy bliżej odpowiedzi na tak postawione pytanie na przełomie zimy i wiosny. Działania zbrojne na Ukrainie podlegają bardzo mocno uwarunkowaniu okien pogodowych.
Nie bardzo wyobrażam sobie rozwiązanie polityczne tego konfliktu, które satysfakcjonowałoby obie strony. A tak powinien wyglądać pokój. Nawet jeśli nie jest to pełna satysfakcja, to jednak jej pole powinno być w jakiejś mierze wyznaczone. Jeśli chodzi o akceptację strat terytorialnych w ukraińskim społeczeństwie, to z wielu badań wynika, iż rząd, którzy się na takie cesje w stosunku do Rosji zgodzi, będzie miał bardzo poważne problemy z przetrwaniem. W związku z czym nie sądzę, aby władze ukraińskie się na to zgodziły. Z drugiej strony trudno wyobrazić sobie, że Federacja Rosyjska zgodzi się np. wycofać z Krymu. Nawet jeżeli dojdzie do zakończenia działań zbrojnych, to osiągnięcie pokoju, który będzie stabilny i trwały, wydaje mi się dosyć trudnym i długotrwałym politycznym procesem.
Ukraina i Ukraińcy ponoszą bardzo ciężkie straty. Są to straszne zniszczenia i ogromna trauma. Natomiast działania zbrojne są niebywale kosztowne dla Federacji Rosyjskiej. Potencjały rosyjskie spadają. Myślę, że strategicznie Moskwa już tę wojnę przegrała. Niezależnie bowiem od dalszego rozwoju sytuacji, Rosja nie będzie w stanie grać roli światowego mocarstwa w wąskim klubie trzech czy czterech państw, a takie przecież były strategiczne cele rosyjskie.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.