Rocznica wprowadzenia stanu wojennego przez Jarosława Kaczyńskiego została uczczona godnie: zmasowanym atakiem na krwawego dyktatora.
Można było się spodziewać, że tuż przed 13 grudnia prezes PiS raz jeszcze chlapnie coś niezbyt mądrego, co wywołała reakcję łańcuchową medialnych rottweilerów. Tym razem jakoś się nawet specjalnie nie starał: ot, w swej niezmierzonej niezręczności stwierdził jedynie (w wywiadzie dla "Gazety Polskiej"), iż jako nieinternowany miał gorzej niż internowani, bo przecież mógł zostać, po prostu, aresztowany i wylądować na dłuższy czas w więzieniu.
Monika Olejnik mogłaby ze spokojnym sumieniem stwierdzić, że "Kaczyński chyba przesadził", Władysław Frasyniuk powiedziałby, że "Jarek trochę fantazjuje", a Jan Lityński, że "nie zachowuje się fair wobec kolegów, których tamtego dnia odwiedziła esbecja". Wszak we wspomnianej rozmowie Kaczyński nikogo nie obraża i nie odbiera zasług innym opozycjonistom, by przypisać je sobie.
Ale wystarczyło jedno zdanie o internowaniu, by "Gazeta Wyborcza" zatrzęsła się od rechotu, a cały Lemingrad znów wylał wszystkie swoje żale, żółcie i frustracje na obrzydliwego Kaczora.
Ja nad byłym premierem znęcać się nie będę, bo, po pierwsze, normę na grudzień już wyrobiłem (tekstem o jego wypowiedziach na temat mniejszości niemieckiej), a po drugie gdzie mi tam, żuczkowi, do doświadczonych, zaprawionych w boju mistrzów szczucia i wdeptywania w ziemię.
Paweł Wroński napisał na portalu wyborcza.pl prześmieszny komentarz, w którym postulował, by Kaczyńskiego internować "honoris causa". Naprawdę, boki zrywać. Andrzej Celiński powiedział, że zgadza się z Kaczyńskim: miał gorzej, bo nie zostać internowanym 13 grudnia 1981 r. to był straszny obciach (ciekawe, co na to Donald Tusk?). Jednak wszystkich przebił bodaj Frasyniuk, który doszedł do wniosku, że skoro Kaczyńskiego "komuna zatrzymała i wypuściła", to musiał on podpisać lojalkę. I mówi to przedstawiciel środowiska, które wybucha wściekłością za każdym razem, gdy usłyszy pseudonim "Bolek", i które od lat przekonuje, że większość dokumentów SB to fałszywki.
Doszliśmy do ściany. 31 lat po stanie wojennym człowiek, który przez dużą część dorosłego życia walczył z komunizmem, staje się negatywnym bohaterem tamtych ponurych dni. Blisko połowa Polaków wierzy, iż wprowadzenie stanu wojennego było słusznym krokiem. W Trójmieście nie ma ulicy Anny Walentynowicz, za to "legendarna tramwajarka" Henryka Krzywonos (słowo "legendarna" rzeczywiście pasuje do niej jak ulał) bryluje dzisiaj na salonach u boku Jolanty Kwaśniewskiej - tylko dlatego, że kiedyś obsobaczyła Kaczyńskiego. Dawni opozycjoniści, internowani i nieinternowani, zazwyczaj mieszkają w blokach i dostają marne emerytury. A ci, którzy ich internowali, mieszkają w fajnych willach, w fajnych suburbiach i są dzisiaj bankierami.
Wreszcie człowiek, który wypowiedział wojnę własnemu narodowi, jest usprawiedliwiany i wybielany, a przywódca partii wywodzącej się w prostej linii z PZPR proponuje nawet bezczelnie, by postawić mu pomnik.
Miller powinien dziękować Bogu, że nie żyje w czasach przedwojennych: wtedy za wychwalanie zdrajców w miejscu publicznym dawano po prostu w mordę