Bronisław Wildstein
Polityka to troska o dobro wspólne – polityka to walka o władzę. Wbrew pozorom te ujęcia nie muszą być ze sobą sprzeczne. To pierwsze, klasyczne, akcentuje cel, drugie, nowoczesne, wskazuje na metodę. Aby móc realizować dobro wspólne, należy mieć władzę. Metoda nie pozostaje jednak bez wpływu na cel, zwłaszcza taka.
Max Weber, jeden z bardziej przenikliwych myślicieli XX w., wywodził z niej „demoniczność” polityki. Walka o władzę wydaje nas na łup demonów i nigdy nie pozwala zachować do końca czystych rąk. Jednocześnie pozostaje jednym z najbardziej wzniosłych i niezbędnych dziedzin działania człowieka. Dlatego może w niej właśnie odbija się szczególnie tragizm ludzkiego istnienia.
Film Xaviera Durringera „Zwycięstwo” nie prowokuje takich refleksji. Trudno znaleźć w nim w ogóle materiał do przemyśleń. Jest reprezentatywny dla obecnego podejścia do polityki. To opowieść o ostatnim etapie drogi Nicolasa Sarkozy’ego, która doprowadziła go do prezydenckiego stanowiska. Nakręcony przed ponad rokiem – jeszcze za czasów rządów Sarkozy’ego – film jest fabułą usiłującą drobiazgowo oddawać życie realnej postaci, co od początku kreuje swoistą dwuznaczność. Zwłaszcza że Sarkozy jest i najprawdopodobniej jeszcze długo będzie aktywną oraz znaczącą postacią francuskiego życia politycznego.
W obrazie Durringera polityka sprowadzona jest wyłącznie do gry o władzę, a jej bohaterowie nie sięgają myślą poza ten horyzont. W efekcie pomimo doskonałej imitacji – piszę imitacji, gdyż podejście takie uniemożliwia kreację ludzkich charakterów i ogranicza się do odtwarzania zachowań, mimiki oraz głosu – postaci realnych, takich jak prezydent Jacques Chirac, minister Dominique de Villepin czy przede wszystkim sam Sarkozy, którego odtwarza Denis Podalydès, mamy odczucie oglądania teatrzyku kukiełkowego, a zamiast z ludźmi obcujemy z marionetkami.
Można, oczywiście, wyobrazić sobie film o politykach, którzy w starciu z realnością rozstają się z ideałami, aby przekształcić się w cyników i technokratów władzy. Opowiadały o tym świetne „Idy marcowe” George’a Clooneya, które zresztą sięgały głębiej i odsłaniały nieuniknioną porażkę polityki bez trwalszych (metafizycznych) fundamentów.
Problem w tym, że dla bohaterów (i autorów) „Zwycięstwa” idee od początku funkcjonują wyłącznie jako frazesy rozgrywane w marketingowych podchodach. Działanie polityczne to PR-owskie nabieranie frajerów, czyli wyborców, o obywatelach chyba w tym przypadku nie warto mówić, i intrygi w celu eliminacji konkurentów. Nic więcej. W ten sposób film wpisuje się w wielką kampanię redukcji polityki do marketingowych sztuczek i odbiera jej jakąkolwiek powagę. To nawet nie współczesne demony opętane żądzą władzy, ale jednowymiarowe wycinanki.
Nic dziwnego, że w celu uczłowieczenia Sarkozy’ego twórcy filmu rozbudowują melodramatyczny wątek jego rozstania z żoną. W sferze erotycznej – bo o erotyzm tylko chodzi, pojawiająca się w tle rodzina jest nieważna – polityk może być jeszcze człowiekiem. W swojej dziedzinie jest wyłącznie pajacem.
„Zwycięstwo” dzieje się ekskluzywnie w środowisku prawicy, pojawiają się jedynie lewicowe hasła, które przywłaszcza sobie Sarkozy. Jakby nie funkcjonowali lewicowi politycy i jakby prawica nie miała z nimi żadnych relacji. A może istnieją w innym, lepszym świecie? Tak czy siak polityka (a więc i demokracja) – jak wynika ze „Zwycięstwa” i setek podobnych ujęć tworzących już cały kulturalny trend – to głupia zabawa. Nie warto się nią zajmować. Bo mogą pojawić się problemy z żonami.