Jan Sadkiewicz: Tak, i to bardzo bogata. Za jej fundatora uważałbym Stanisława Koźmiana z jego „Rzeczą o roku 1863”, a szerzej – w ogóle stańczyków krakowskich. W następnych pokoleniach to Roman Dmowski, Stanisław Mackiewicz, bracia Bocheńscy, Stanisław Stomma, a bliżej naszych czasów – Andrzej Walicki i Bronisław Łagowski.
Powiedział pan o stańczykach jako kładących fundament pod polską szkołę realizmu. Korzeniem było tutaj traumatyczne doświadczenie roku 1863. Jeśli spojrzeć na mit powstania styczniowego, który trwa do dzisiaj, to jest on niemal całkowicie bezkrytyczny. Stańczycy wzięli się zaś z krytycznego podejścia do tego wtedy świeżego doświadczenia i może to jest część odpowiedzi na pytanie o słaby wpływ myśli realistycznej na polską politykę: nie konweniuje z mitologią, którą kochamy.
To efekt zmagań, które szkoła realistyczna toczy ze swoimi przeciwnikami ideowymi, których można określić jako idealistów, romantyków czy utopistów. Na postrzeganie roku 1863 miał wpływ swego rodzaju cud polityczny, którym było odzyskanie niepodległości w 1918 r., w pewnym sensie wbrew logice i realizmowi. Cat-Mackiewicz nazwał nawet tamten moment klęską realizmu politycznego, a Bronisław Łagowski – pozornym zwycięstwem romantyków, ponieważ Polska odzyskała niepodległość w wyniku nieoczekiwanego zakończenia pierwszej wojny światowej, gdy wszyscy trzej zaborcy zostali pokonani, choć walczyli w przeciwnych obozach. To niejako wykrzywiło polską myśl polityczną, ponieważ pozwoliło zbudować mit, że insurekcje prowadziły do niepodległości, mimo że związku przyczynowo-skutkowego pomiędzy powstaniami a rokiem 1918 nijak nie da się przeprowadzić. Nawet przeciwnie – zgadzam się z tezą, że gdyby nie powstania, Polska odzyskałaby niepodległość w lepszych warunkach. Właśnie tamto wydarzenie zepchnęło realistów do defensywy.
Jaki wpływ na spór między realizmem a idealizmem mają dwa nowsze mity: mit powstania warszawskiego i mit Żołnierzy Wyklętych? Czy to skoordynowany atak romantyków?
Skoordynowanym atakiem bym tego nie nazwał. To nie jest spisek romantyków przeciwko realistom. Zakładam, że wielu ludzi, którzy te mity głoszą, działa niezależnie od siebie i naprawdę wierzy w to, co mówi. Niemniej faktycznie wszystkie te mity mają pewną wspólną cechę, obecną w polskim myśleniu o polityce i w ogóle o funkcjonowaniu narodu w świecie: że najwyższą formą istnienia narodu jest walka. Walka zawsze ma mieć wyższość nad kompromisem czy ustępstwem. Szkoła romantyczna potrafiła wielu przekonać, że walka przynosi skutki pozytywne, nawet jeśli nie są one dostrzegane od razu albo wręcz w ogóle nie da się ich dostrzec. Profesor Andrzej Walicki stwierdzał, że polityków powinno się rozliczać z bezpośrednich skutków ich działań. Tymczasem w polskiej wyobraźni politycznej ukształtowało się przekonanie, że działania bezpośrednio przynoszące czasami straszliwe szkody i straty można usprawiedliwić i obronić, powołując się na jakieś domniemane korzyści, które kraj odnosi w perspektywie kilkudziesięciu, a nawet kilkuset lat.
Wspomniał pan Romana Dmowskiego jako jednego z przedstawicieli polskiej szkoły realistycznej. Można odnieść wrażenie, że dzisiaj niektóre osoby odwołujące się do jego myśli całkowicie ten jej aspekt pomijają. W czym przejawiał się realizm Dmowskiego?
W publicystyce politycznej Dmowskiego jest wiele rzeczowej i przenikliwej krytyki romantycznych polskich zrywów. Cenne jest też u niego rozumienie, że konflikt polityczny nie pokrywa się z konfliktem moralnym. Dmowski stwierdza, że nie czuje nienawiści do Niemców czy Rosjan za to, iż realizują swój państwowy interes. Rozumie, że ten interes może być sprzeczny z polskim, i gotów jest z nimi walczyć – ale bez nienawiści. Nienawiść czuje do ludzi nikczemnych, niezależnie od tego, jakiej są narodowości. Natomiast jest tu pewien paradoks. Dmowski był ideologiem nacjonalizmu, czyli prądu myślowego, który od XIX w. jest jednym z najważniejszych w polityce międzynarodowej. To nacjonalizm, w połączeniu z rewolucją przemysłową – która udostępniła narodom znacznie potężniejsze narzędzia toczenia walki niż wcześniej osiągalne – sprawił, że wojny z ograniczonych konfliktów monarchów, którymi były jeszcze w XVIII w., przerodziły się w wojny narodów. Żeby zaś skłonić narody do tak morderczych konfliktów, trzeba im pokazać przeciwnika jako uosobienie zła, bo inaczej narody nie godziłyby się z ponoszeniem takich ofiar. I na to polscy realiści także zwracali uwagę. Niestety, dziś już bardzo trudno byłoby sprawić, aby wojna nie wiązała się z aż takim natężeniem nienawiści.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.