Wokół Treblinki narasta atmosfera niejasności. W mediach społecznościowych pojawiają się deklaracje polityków o rzekomych żądaniach środowisk żydowskich dotyczących usunięcia krzyży z dróg prowadzących do terenu byłego obozu zagłady, lecz instytucje odpowiedzialne za ten obszar nie potwierdzają, by otrzymały jakiekolwiek oficjalne wystąpienia.
Wszystko zaczęło się od dziennikarza Wojciecha Sulmińskiego, który jako pierwszy nagłośnił temat, opierając się nie na dokumentach, lecz na serii nieformalnych rozmów i sygnałów zasłyszanych w środowiskach kościelnych oraz w bezpośrednim otoczeniu Muzeum Treblinka. Jego relacja tworzy obraz sytuacji, w której wiele osób czuje, że coś się dzieje, ale nikt nie chce o tym mówić publicznie.
Pierwsze sygnały i telefon, że "dzieje się bardzo źle"
Wojciech Sulmiński w rozmowie z DoRzeczy.pl mówi, że pierwszy sygnał o sprawie otrzymał podczas powrotu z autorskiego spotkania w Białymstoku. Zadzwonił do niego zaprzyjaźniony ksiądz z diecezji drohiczyńskiej, mówiąc, że "dzieje się bardzo źle" i prosząc, by zatrzymał się po drodze na rozmowę. Na miejscu miało na niego czekać kilku duchownych, którzy przekazali mu, że według ich wiedzy, na Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego wywierane są naciski, aby doprowadzić do usunięcia krzyży z okolic dróg prowadzących do Treblinki. Jak relacjonuje Sumliński, usłyszał, że naciski mają pochodzić ze środowisk żydowskich, ale jak sam zastrzega, to bardzo szerokie określenie.
Dziennikarz nie poprzestał jednak na jednym źródle. Po informacje zwrócił się m.in. do księdza blisko współpracującego z biskupem drohiczyńskim Piotrem Sawczukiem. Według Sumlińskiego, duchowny ten, korzystając ze swoich własnych kanałów, przekazał mu, że podobne rozmowy rzeczywiście pojawiają się w kurii i "dzieje się to zakulisowo", choć jak zaznaczył, sama "sprawa jest absolutnie poważna". O uczuciu niepokoju wspomniał Sumliński nawiązując do swojej rozmowy z dyrektorem Muzeum Treblinka, który według dziennikarza "wyglądał na bardzo przestraszonego, takiego, który nie bardzo wie, czy może rozmawiać", ale mimo to potwierdził, że temat funkcjonuje na nieformalnym poziomie.
Aluzje zamiast dokumentów
Jak podkreśla Sumliński, żadne z relacjonowanych działań nie ma charakteru formalnego. W rozmowie udzielonej DoRzeczy.pl mówił, że sytuacja przypomina "pluton egzekucyjny, gdzie nikt się pod niczym nie podpisuje. (…) To się odbywa na zasadzie rozmów: jak to zrobić, żeby zrobić, żeby było dobrze, żeby tego nie było". Jego rozmówcy mieli przekazywać, że krzyże "rażą tych, którzy tam przyjeżdżają" i że pojawiają się sugestie dotyczące "wyniesienia ich z okolic bezpośrednich dróg prowadzących do obozu". Według Sumlińskiego nie chodzi o żadne oficjalne wnioski, lecz o atmosferę sondowania, dyskusji prowadzonych w cieniu, na tyle widocznych, by wywoływać niepokój i na tyle nieformalnych, by nie pozostawiać śladów.
Dziennikarz podkreśla, że zanim upublicznił sprawę, próbował uzyskać oficjalne komentarze. Jak jednak mówi, "od księdza Piotra oficjalnie cisza, za to za jego plecami mówią chętnie, zaś od MKiDN cisza". Ani kuria, ani ministerstwo nie odpowiedziały na skierowane do nich zapytania. Dopiero później Kuria Diecezjalna w Drohiczynie wydała krótki komunikat, w którym stwierdziła jedynie, że "nie ma żadnego pisma":
"W związku z ostatnio pojawiającymi się doniesieniami medialnymi dotyczącymi krzyży w Treblince, dementuję informację, jakoby do Kurii Diecezjalnej w Drohiczynie wpłynęło pismo od „środowisk żydowskich”, które by, bezpośrednio lub za pośrednictwem Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, żądały usunięcia krzyży w Treblince. Wierzymy w dobre intencje osób i różnych środowisk, które chcą bronić krzyży, jednakże podstawą do podejmowania jakichkolwiek działań nie mogą być nieprawdziwe informacje" – napisano w zamieszczonym na stronie diecezji komunikacie, podpisanym przez rzecznika prasowego ks. Marcina Gołębiewskiego.
Sumliński uważa jednak, że nie jest to odpowiedź odnosząca się do meritum, bo jak zaznacza, "tu nie chodzi o żaden dokument, bo to nie odbywa się na takiej zasadzie".
"Idzie to pełną parą w tę stronę"
Jak wynika z licznych rozmów, które Sumliński przywołuje, w środowisku lokalnym ma panować przekonanie, że temat krzyży może stać się przedmiotem realnych działań w najbliższej przyszłości. – To nie odbywa się na zasadzie, że jest już tutaj jakieś wynoszenie krzyży, ale idzie to pełną parą w tę stronę – przekazał w rozmowie z DoRzeczy.pl. Jak sam zaznaczył, jest to opis pewnego kierunku, a nie dokonanej decyzji. Jednak jego zdaniem sygnały były wystarczająco spójne, by potraktować je poważnie.
Sumliński wyjaśnia, że zdecydował się ujawnić sprawę, ponieważ obawiał się, że jeśli nie zostanie o niej powiedziane na wczesnym etapie, może przerodzić się w działanie praktyczne. – Trzeba temu zacząć przeciwdziałać, zanim to mleko się rozleje – mówi. Dodaje również, że nagłośnienie może dać wsparcie osobom, które "są dociskane" w rozmowach zakulisowych: – Im więcej się o tym mówi, tym większa jest szansa, że to się uda zatrzymać na początku drogi – podkreśla.
Czytaj też:
"To trzeba nagłośnić". Środowiska żydowskie żądają usunięcia krzyży przy obozie w Treblince
