Mam je do dzisiaj: zakurzone, wyblakłe, wydrukowane na coraz bardziej pożółkłym papierze. Drobniutka maszynowa czcionka „Księgi śmiechu i zapomnienia” w podziemnym wydaniu Przedświtu. I krajowy nielegalny przedruk londyńskiej edycji Pulsu dokonany przez Grupy Oporu Solidarni, gdy chodzi o powieść „Życie jest gdzie indziej”. Niemal wszystko, co ciekawe, było wtedy nielegalne, a ja, czytając Milana Kunderę, miałem wrażenie, że ktoś rozmawia ze mną poważnie o sprawach niezmiernie poważnych, mimo że tak często pokpiwa ze swych bohaterów. Znaliśmy ten język: późny PRL był fuzją farsy i tragedii.
Każdy ma jakąś młodość
Dokonywał Kundera rzeczy niezwykłej: precyzyjnie i bezlitośnie analizując koszmary systemu komunistycznego, jednocześnie potrafił oderwać się od przeciwnika i uniknąć pułapki literatury zaangażowanej, tyle że „anty”. Złośliwy powie: „Bo za wiele pamiętał z czasów, gdy sam był zaangażowanym marksistą”. Niestety, był. O tym fragmencie biografii czeskiego pisarza wtedy się nie rozmawiało, całe istnienie Kundery zaczynało się od powieści „Żart”, czyli – jak to się niegdyś mówiło – „literatury rozrachunkowej”. Co było wcześniej? Każdy ma jakąś młodość.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.