To dopiero początek?

To dopiero początek?

Dodano: 
Bp Joseph Strickland
Bp Joseph Strickland Źródło:YouTube / St. Philip Institute
Podczas gdy Franciszek tak surowo potraktował bp. Stricklanda, dziesiątkom albo nawet setkom biskupów, którzy każdego dnia kwestionują najbardziej elementarne zasady wiary Kościoła, nie spada włos z głowy.

Biskup Joseph Strickland z diecezji Tyler w Teksasie to biskup znany katolikom na całym świecie. Od wielu lat angażuje się w obronę doktryny oraz moralności i ostro krytykuje współczesne ideologie, z transgenderyzmem na czele. A jednak to właśnie ten hierarcha został 11 listopada usunięty przez papieża z urzędu. Według samego bp. Stricklanda zaważył na tym całokształt jego posługi. „W Kościele są siły, które nie chcą prawdy Ewangelii. Chcą ją zmienić, chcą, żeby była ignorowana [...]. [Nie chcą] Prawdy, którą jest Jezus Chrystus, Jego Mistyczne Ciało, czyli Kościół, [nie chcą] wszystkich wspaniałości, za które przez dwa tysiące lat ginęli męczennicy, i dla których żyli święci” – mówił hierarcha amerykańskim mediom, dodając, że nie jest w stanie wskazać żadnej innej przyczyny decyzji Franciszka.

Jest w tym wiele racji, bo istnienie w Kościele grup, które gardzą Ewangelią i chciałyby „oczyścić” katolicyzm z Chrystusa, jest oczywistym faktem. W samych Stanach Zjednoczonych działa całkiem spora liczba kardynałów i biskupów, która marzy o ostatecznym pokonaniu tradycyjnej wiary i zastąpieniu jej liberalnym erzacem chrześcijaństwa. W ostatnich latach ich szeregi otrzymały duże wzmocnienie od Franciszka, np. dzięki nominacjom kardynalskim dla Roberta McElroya z San Diego, Blase’a Cupicha z Chicago czy Wiltona Gregory’ego z Waszyngtonu. To ludzie, którzy popierają rzeczy dla normalnego katolika po prostu grzeszne. Dlatego biskup z Teksasu od lat denerwował takich jak oni, wypowiadając się z ewangelicznym rygoryzmem na temat homoseksualizmu, przyjmowania Komunii Świętej przez proaborcyjnych polityków w stylu Bidena czy angażując się w społeczne protesty przeciwko zepsuciu i dewiacjom. Patrzyli na niego z nienawiścią: ordynariusz zapyziałej diecezji oskarża ich, „światłych liberałów”, o herezję, kiedy chcą implementować w Kościele rewolucję seksualną!

OSKARŻENIE O HEREZJĘ

Wszystko wskazuje na to, że los bp. Josepha Stricklanda został przypieczętowany 12 maja 2023 r. Hierarcha opublikował wówczas na Twitterze wpis, w którym odniósł się do tez mało poważnego amerykańskiego publicysty, niejakiego Patricka Coffina, głoszącego, że Franciszek nie jest papieżem. „Nie zgadzam się. Wierzę, że papież Franciszek jest papieżem. Jednocześnie nadszedł dla mnie czas, by powiedzieć, że odrzucam jego program podważania depozytu wiary. Idźcie za Jezusem” – stwierdził bp Strickland. Wpis został silnie nagłośniony, opisywały go media katolickie na całym świecie.

Choć pozornie może się wydawać, że to krytyka Franciszka, wprawdzie ostra, ale jednak dość typowa dla amerykańskich środowisk konserwatywnych, to w istocie jest nieco inaczej. „Depozyt wiary” oznacza fundamentalną, niejako rdzeniową część nauki Kościoła. Biskup Strickland, stwierdzając, że Franciszek odrzuca ów depozyt w sposób „programowy”, oskarżył papieża de facto o notoryczną, zatwardziałą herezję. Nawet jeżeli nie miał tego na myśli, to takie jest formalne znaczenie jego słów, a trudno wyobrazić sobie cięższy zarzut wobec papieża. Franciszek łatwo mógł wykorzystać to jako swoiste „przekroczenie czerwonej linii”, żeby usunąć niewygodnego hierarchę.

linii”, żeby usunąć niewygodnego hierarchę. Dlatego zaledwie miesiąc później w diecezji Tyler została przeprowadzona wizytacja apostolska. To standardowa procedura, której używa papież wobec diecezji, w której panuje sytuacja jego zdaniem z jakichś przyczyn niepokojąca. Wizytację przeprowadzili dwaj amerykańscy biskupi: Dennis Sullivan z Camden oraz Gerald Kicanas, emerytowany ordynariusz Tuckson. O swoich ustaleniach poinformowali Stolicę Apostolską, mając w konkluzji rekomendować położenie kresu rządom bp. Stricklanda. Według informacji podawanych w tamtym okresie przez amerykańskie media wizytacja miała na celu przyjrzenie się przede wszystkim kwestiom administracyjnym i finansowym. Niewątpliwie był to tylko pretekst, bo bp Strickland rządził diecezją od 2012 r. i media nie informowały nigdy, by działo się tam cokolwiek niewłaściwego.

„Wyrok” zapadł w reakcji na publikację cytowanego wpisu. 9 listopada Franciszek poprosił Stricklanda, by sam złożył urząd. To zwykła procedura: tak samo papież zrobił niedawno względem ordynariusza Sosnowca, bp. Grzegorza Kaszaka, jakkolwiek w jego sprawie istniały poważne przesłanki do wystosowania tej prośby. Kaszak przyjął prośbę i złożył rezygnację; bp Strickland, czując się niesłusznie oskarżany, nie. Dlatego dwa dni później Franciszek po prostu usunął go sam.

CO WOLNO, A CZEGO NIE WOLNO

Moglibyśmy wzruszyć nad całą sprawą ramionami, stwierdzając, że niezależnie od różnych pozytywnych przymiotów bp. Stricklanda hierarcha ostatecznie może nieco przesadził, a papież jako suwerenny władca Kościoła mógł zrobić to, co zrobił. Problem jednak w tym, że sprawa nie jest tak prosta, a to z co najmniej trzech przyczyn.

Po pierwsze, wspomniany wpis hierarchy rzeczywiście był radykalny, ale… dyskusja co do prawowierności wielu decyzji Franciszka po prostu toczy się w Kościele. Nie wiem, co dokładnie miał na myśli bp Strickland, pisząc o podważaniu przez papieża depozytu wiary, jednak biorąc pod uwagę choćby takie sprawy jak skandal z Pachamamą w Watykanie, promowanie Komunii Świętej dla rozwodników w powtórnych związkach czy przedstawianie enigmatycznej „synodalności” jako rzekomo nowej „konstytucji” dla Kościoła rzeczywiście rodzi najpoważniejsze zapytania o to, czy Franciszek stoi w ciągłości ze swoimi poprzednikami. Kto jak kto, ale biskup musi dbać o swoich wiernych – i bronić ich, jeżeli trzeba, nawet przed papieżem.

Po drugie, postępowanie wobec teksańskiego hierarchy było wyjątkowo błyskawiczne. Wizytacja w czerwcu, usunięcie z urzędu w listopadzie – minęło zaledwie kilka miesięcy, a bp Strickland o perspektywie takiej decyzji papieża mówił tak naprawdę od razu po wizytacji, wiedział więc od razu, na co się zanosi.

Dla Franciszka takie tempo nie jest może niczym nowym, potrafił działać nawet jeszcze ostrzej: w 2022 r. papież zdjął z urzędu ordynariusza diecezji Arecibo w Puerto Rico, bp. Daniela Fernándeza Torresa, wcześniej w ogóle nie informując o swoich planach. „Nie było przeciwko mnie żadnego procesu, nie zostałem formalnie o nic oskarżony. Po prostu pewnego dnia delegat apostolski poinformował mnie słownie, że Rzym prosi, abym zrezygnował” – mówił o sprawie biskup. O co wówczas poszło? Według samego hierarchy – o jego sprzeciw w sprawie przymusowych szczepień oraz rzekomo zbyt małą chęć współpracy z pozostałymi biskupami w kraju.

Można powiedzieć, że Strickland i tak miał zatem nieco szczęścia, mógł się przygotować. Za poprzednich pontyfikatów było jednak inaczej. Przykładowo w 2011 r. Benedykt XVI usunął z urzędu biskupa australijskiej diecezji Toowoomba, Williama Morrisa. Dialog z hierarchą trwał pięć lat, a nie chodziło o sprawy błahe. Morris podważał nauczanie Kościoła na takie tematy jak celibat czy kapłaństwo kobiet. Benedykt XVI podjął decyzję dopiero wówczas, gdy wyczerpane zostały wszelkie inne środki. Papież Ratzinger dobrze rozumiał, że usunięcie biskupa z urzędu to ostateczność, coś, czego zasadniczo nie powinno się robić, chyba że naprawdę inaczej już nie można.

Wreszcie – i chyba ta rzecz w całej sprawie jest najbardziej bulwersująca – podczas gdy Franciszek tak surowo potraktował bp. Stricklanda, dziesiątkom albo nawet setkom biskupów, którzy każdego dnia kwestionują najbardziej elementarne zasady wiary Kościoła, nie spada włos z głowy, wręcz przeciwnie, mogą liczyć na wyrozumiałość, robić karierę… Czytelnicy „Do Rzeczy” doskonale znają ich nazwiska: oprócz wspomnianych wyżej Amerykanów to również wielu hierarchów z Argentyny, Brazylii, Hiszpanii, Włoch, a nade wszystko z Belgii, Austrii, ze Szwajcarii, z Holandii, Niemiec… Mogą podważać dosłownie każdy element nauki Kościoła, od celibatu i kapłaństwa przez moralność seksualną aż do samej apostolskiej konstrukcji Kościoła; wszystko uchodzi im płazem. W stosunku do skrajnych progresistów Franciszek toleruje każdą herezję, nawet jeżeli z perspektywy tradycyjnej nauki Kościoła swoimi słowami – a nierzadko również czynami – wręcz dramatycznie obrażają Chrystusa. Wobec tych, którzy stoją na pozycjach wiernych Ewangelii, nie ma już, jak widać, takiej wyrozumiałości.

„ODCHYLENIE PRAWICOWE”

Według bp. Athanasiusa Schneidera z Kazachstanu casus Stricklanda to dopiero początek swoistego prześladowania prawowiernych pasterzy. Niewykluczone, że hierarcha ma rację. Na celowniku znajduje się m.in. diecezja Fréjus-Toulon na południu Francji, którą kieruje bp Dominique Rey. W ubiegłym roku Watykan zawiesił w niej święcenia kapłańskie, w tym roku przeprowadzono wizytację apostolską. Przyczyna? „Odchylenie prawicowe”; diecezja jest znana ze wsparcia dla liturgii tradycyjnej. Takie samo „odchylenie” ma jeszcze wielu innych biskupów na świecie, w tym sam Schneider.

Być może rzeczywiście wkrótce zaczną oni jeden po drugim tracić swoje urzędy. Pytanie tylko: Co z tego? Jeżeli progresiści z Kurii Rzymskiej sądzą, że doprowadzą taką drogą do wycięcia wszystkich gorliwych obrońców Tradycji, to grubo się mylą. Żaden biskup nie może długotrwale sprawować władzy w pełnej kontrze do swoich wiernych – a katolików, którzy mają serdecznie dość progresywnego kursu Franciszka, przyrasta z tygodnia na tydzień. To będzie wymuszać na biskupach konkretne zachowania. Watykan może usunąć tego czy innego pasterza, może zamknąć tradycyjne seminaria – ale nie ukryje przed wiernymi niezmiennego sensu Ewangelii. Biskup Strickland będzie mieć teraz jeszcze więcej czasu, by o tym sensie głośno mówić. Oby wyszło to Kościołowi na dobre.

Artykuł został opublikowany w 48/2023 wydaniu tygodnika Do Rzeczy.

Autor: Paweł Chmielewski
Czytaj także