Tchnący atmosferą skandalu wywiad wiodącego amerykańskiego konserwatywnego publicysty Tuckera Carlsona z prezydentem Federacji Rosyjskiej Władimirem Putinem zrodził u mnie dość mieszane i niespójne odczucia. Im więcej przed publikacją wywiadu pojawiało się histerii, a nawet gróźb pod kątem samego publicysty – sugerowano przecież objęcie go sankcjami przez Komisję Europejską – tym bardziej, siłą rzeczy, człowiek przekorny „nakręcał się”, aby ten wywiad zobaczyć. Duża więc w oglądalności tej rozmowy „zasługa” technokratów z Brukseli (i ich pudeł rezonansowych), którzy chcą także regulować nasze prywatność i myślenie, z czym w zasadzie się nawet nie kryją. Owszem, Carlson cieszył się u konserwatystów w Polsce zasłużoną, choć nie ślepą i bezkrytyczną sympatią, ale to właśnie reakcja „establishmentu” zrobiła temu wydarzeniu największą reklamę.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.