Widać ostatnio wyraźnie zmianę narracji dotyczącej naszych stosunków z Ukrainą, głównie w kontekście zgody na ekshumację ofiar rzezi wołyńskiej. Nagle z wielu trąb rządowych zagrała ta sama melodia, co oznacza, że dyrygent obrócił kartkę w swym zestawie nutowym i poszczególni gracze (grajkowie) przeszli do nowej części uśmiechniętej symfonii.
Wszyscy tego chcieli i chcą
Nagle okazało się, że z tymi ekshumacjami to w ogóle nie było sprawy. Ze wspólnej konferencji ministrów spraw zagranicznych Ukrainy i Polski dowiedzieliśmy się, że przecież nikt tego tematu nie blokował. Oczywiście wszyscy byli za, tylko jakoś tak wyszło, że dopiero teraz się dogadaliśmy. Wcześniejsze argumenty, powielane głównie przez stronę polską, jakby w imieniu milczącej w tej sprawie Ukrainy, sczezły jak zdmuchnięte powiewem nowego – nic już się nie mówi o tym, że to nie pora, bo wojna, bo to zantagonizuje przyjazny sojusz, w końcu że to awykonalne. Zniknęły też argumenty spoza mainstreamu (tego zarówno propisowskiego, jak i propeowskiego wołyńskiego „porozumienia ponad podziałami”), że akurat te same okoliczności nie przeszkadzały i nie przeszkadzają dokonywać ekshumacji ok. 100 tys. hitlerowskich żołnierzy, które trwają od dłuższego czasu w ramach porozumienia ukraińsko-niemieckiego.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.