Zaczniemy z innej beczki, ale też o nagrodach: kwiecień roku 1999, wyluzowany Emir Kusturica przyjeżdża do Krakowa na premierę filmu „Czarny kot, biały kot”. Podczas spotkania z dziennikarzami (jestem tam i ja) w kawiarni filmowej Graffiti ktoś pyta o festiwal w Wenecji. Kusturica podpala się natychmiast: „Oni mi tego Złotego Lwa zaje..li!” – huczy znad stołu.
Oni, to znaczy jury. Siedem miesięcy wcześniej 55. festiwal w Wenecji wygrał film Gianniego Amelio „Cosi ridevano”, podczas gdy Kusturica musiał zadowolić się Srebrnym Lwem (właśnie za energetyczną komedię „Czarny kot, biały kot”). Krytycy i publiczność przyjęli decyzję buczeniem i niedowierzaniem. Panowało powszechne przekonanie, że film Kusturicy był o klasę lepszy od wszystkich pozostałych propozycji. No i co? No i pstro. Dzieje kina to także długa historia produkcji, które zdaniem ich twórców i producentów zasługiwały na więcej i którym konkurencja zaszczyty, używając słów Kusturicy, „zaje…a”. Po każdym festiwalu i po każdej ceremonii rozdania Oscarów skrzywdzonych nie brakuje.
Zostań współwłaścicielem Do Rzeczy S.A.
Wolność słowa ma wartość – także giełdową!
Czas na inwestycję mija 31 maja – kup akcje już dziś.
Szczegóły:
platforma.dminc.pl
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.