DoRzeczy.pl: Jak pan ocenia wizytę trzech przywódców europejskich w Kijowie? Czy była to wizyta pozytywna, wnosząca coś konkretnego, czy raczej symboliczna, bez większego znaczenia?
Jan Parys: W wizycie przywódców dużych państw europejskich w Kijowie wzięły udział kraje, które deklarują, że są zainteresowane zatrzymaniem rosyjskiej agresji na Ukrainę. W wymiarze medialnym w delegacji uczestniczyła również premier Włoch, Giorgia Meloni, która również opowiada się za zakończeniem wojny, choć jednocześnie jasno deklaruje sprzeciw wobec wysyłania wojsk na Ukrainę. Udział Polski, jak wiemy, został w tej delegacji potraktowany dość marginalnie. Nasz premier nie był traktowany z należytą powagą, co przyjmuję z ubolewaniem. To nie tylko brak szacunku wobec osoby Donalda Tuska, ale przede wszystkim brak respektu dla Polski jako państwa.
Okazało się też, że wszystkie obietnice, zobowiązania i postulaty zgłoszone w trakcie tej wizyty mają realne znaczenie tylko wtedy, gdy uzyskają aprobatę i wsparcie ze strony Stanów Zjednoczonych. Myślę, że wspólny telefon europejskich przywódców do Donalda Trumpa jasno pokazał, że bez amerykańskiego wsparcia europejskie inicjatywy są słabe i mają ograniczone szanse powodzenia. W mojej ocenie ten telefon był wyrazem realistycznego podejścia europejskich liderów, którzy zrozumieli, że ich własne deklaracje nie mają większego znaczenia w konfrontacji z Rosją.
A co pan sądzi o tym symbolicznym zdjęciu, gdzie przywódcy siedzą na kanapie i dzwonią do Donalda Trumpa, żeby się skonsultować? Czy w Moskwie nie odebrano tego z politowaniem?
Myślę, że dla władz w Moskwie najważniejszym, a zarazem niepokojącym sygnałem wynikającym z tej wizyty była zapowiedź współpracy między Europą a Stanami Zjednoczonymi po miesiącach napięć. Po raz pierwszy od wielu miesięcy Zachód wystąpił wspólnie. Nie było sytuacji, w której Stany Zjednoczone kwestionowały stanowisko Unii Europejskiej, ani takiej, w której europejscy liderzy atakowaliby plan pokojowy Donalda Trumpa. Wręcz przeciwnie – pojawiło się wspólne stanowisko i wspólne żądanie dotyczące rozejmu i rozpoczęcia rozmów pokojowych. Jak wiemy, ta jedność Zachodu przyniosła konkretny efekt, przynajmniej na poziomie symbolicznym, ponieważ Władimir Putin wyraził zgodę na rozpoczęcie rozmów w Stambule, które mają się rozpocząć za trzy dni. Można więc powiedzieć, że ta demonstracja jedności Zachodu wyraźnie zadziałała.
Czy wiadomo już, czy Polska – w ramach tzw. koalicji chętnych – byłaby gotowa wysłać żołnierzy na Ukrainę, czy nic na ten temat jeszcze nie ogłoszono?
Na chwilę obecną Polska nie planuje wysyłać kontyngentu wojskowego na Ukrainę. Nasze zaangażowanie w tę wojnę, choć nie bezpośrednie, jest bardzo istotne. Pełnimy rolę głównej bazy logistycznej. Nawet bez fizycznej obecności naszych żołnierzy na froncie, około 85% pomocy wojskowej i cywilnej trafia na Ukrainę przez nasze terytorium. W związku z tym nasz udział i ponoszone ryzyko są większe niż w przypadku wielu innych państw.
Czytaj też:
Bodnar bierze się za Brauna. "Absolutnie antysemickie wypowiedzi"Czytaj też:
Polityk PiS śpiewa dla Tuska w TV Republika. "Tego jeszcze nie było"
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.