Pani profesor jest socjologiem i psychologiem, co widać na każdym kroku. Jej publikacje o historii są świadectwem braku warsztatu naukowego w kwestiach wręcz elementarnych: nie widać tu umiejętności posługiwania się mapami i słownikami czy choćby sporządzania przypisów. W jednej z żydowskich relacji wspomniana odnalazła wiele zapisanych fonetycznie nazw kresowych miasteczek. Chyba nie mogła ich zidentyfikować, więc powycinała je z cytatów. Jednak nie żenujący poziom naukowy całości jest tu głównym problemem. Ważniejszy jest fakt systemowego zniekształcania przekazów historycznych za pomocą nieuzasadnionych skrótów, a często wręcz ordynarne przerabianie treści źródeł.
Lupa czy nożyczki?
Zwykły historyk traktuje przekazy historyczne jak fundament i granice wszelkiego działania. Czyta je od początku do końca, a potem jeszcze raz, szukając różnych informacji i kontekstów – jedne i drugie są podstawą budowania opisów i wyciągania wniosków.
Publikacje Barbary Engelking powstają inaczej. Tu baza źródłowa jest kopalnią, w której poszukuje się paliwa do już uruchomionego pieca. Nieistotne jest to, jak w rzeczywistości wyglądają pokłady dostępnych informacji: ważniejsze jest to, co można tu wykopać zgodnie z góry założonymi oczekiwaniami.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.