Kontemplacja jako akt polityczny

Kontemplacja jako akt polityczny

Dodano: 
Studenci przedstawieni na płaskorzeźbie Pierpaolo dalle Masegne, Miejskie Muzeum Średniowieczne w Bolonii
Studenci przedstawieni na płaskorzeźbie Pierpaolo dalle Masegne, Miejskie Muzeum Średniowieczne w Bolonii Źródło: Wikimedia Commons / GennaroBologna / CC BY-SA 4.0
Arkadiusz Robaczewski "Nie można sprawiedliwie rządzić, jeśli wcześniej nie nauczy się rozpoznawać dobra" – Platon, Państwo.

"Mądrość jest kierowniczką działania; bez niej nie sposób ani dobrze myśleć, ani dobrze żyć" – Arystoteles, Etyka nikomachejska.

1. Polityka jako wojna na ujawnienia

Pokładamy nadzieję na radykalną zmianę sytuacji w Polsce, w Europie, kibicując albo angażując się bezpośrednio rozstrzygnięcia politycznej walki. Karmimy tę nadzieję przekonaniem, że jeśli zwyciężą "nasi", "patrioci", i odsuną od władzy "tamtych" – "złodziei", "sprzedawczyków" – wówczas odzyskamy Polskę, zaczniemy żyć dostatnio i szczęśliwie. "Ja-ro-sław, Pol-skę zbaw!". Druga strona mówi to samo, to lustrzane odbicie. Gdyby nie "złodziejstwo PiSu", gdyby "Kościół nie mieszał się do polityki", gdyby nie "proboszczowie, którzy (rzekomo) wciąż trzymają rząd dusz" – płynęłyby po naszej pięknej krainie miodne rzeki.

Niech więc będzie jasne: każdy z tych zarzutów ma swoją, słabszą lub mocniejszą, podstawę w rzeczy, w jakimś miejscu dotyka rzeczywistości. Dopowiem, by było jeszcze jaśniej: jedna ze stron jest mniej szkodliwa, nie dąży do destrukcji państwa i nie przeprowadza zamachu na suwerenność. Druga – owszem i to celowo i planowo. Ale spór, który zatrzymał się na tym poziomie, jest sporem jałowym, nic nie wnoszącym. Jego jedynym plonem są medialne spektakle: aresztowania, połajanki, zadowolone miny politycznych kuglarzy i emocjonalne wzmożenie widzów tych spektakli.

Współczesna polityka w Polsce przypomina wojnę na ujawnienia. Każda strona czeka tylko na moment, by wytropić kolejnego "agenta", odkryć następną "aferę", znaleźć hak, który obnaży przeciwnika. Nazywa się to "ujawnianiem prawdy". Tak rozumiana "prawda" nie jest jednak tą prawdą konieczną do wznoszenia gmachu państwa – jest narzędziem władzy. Taka prawda przestaje być światłem, które odsłania i zachwyca, a staje się reflektorem, którym oślepia się wroga. Polityka zamienia się w widowisko podejrzeń, w rytuał publicznego oskarżenia, w którym nikt już nie słucha, co naprawdę jest. Prawda, o którą tu chodzi, ta, która jest koniecznym budulcem polityki, nie jest sensacyjnym odkryciem, ani triumfem nad przeciwnikiem. Jest czymś o wiele trudniejszym, a zarazem zasadniczym – zobowiązaniem wobec tego co ukazuje. Wymaga milczenia częściej niż krzyku, cierpliwości częściej niż osądu. Kto naprawdę chce dojść do prawdy, ten musi najpierw zrezygnować z roli sędziego.

2. Mechanizm bez końca

A my, widzowie tej niekończącej się farsy, wciąż łudzimy się, że przy następnej zmianie, dokonanej po raz dziesiąty, setny, coś się odmieni. Kiedy jednak znów się nie odmienia, winimy "onych": sfałszowali wybory, podsłuchali, nagrali, wtrąciły się obce siły (Bruksela Moskwa lub Tel Awiv. Teraz oni się dorwali i kradną. Nie ma złudzeń – w bliskiej perspektywie czasowej ten mechanizm nie zostanie przerwany, żadnego rozstrzygnięcia nie będzie. Spór jest samonapędzającym się mechanizmem, politycznym perpetuum mobile.

Ale w perspektywie dłuższej – już wiadomo, kto zwycięży. Zwycięży ten, kto zawiąże pakt na rzecz Uniwersytetu.

3. Uniwersytet – miejsce mądrości

Nie chodzi o jakąś konkretną uczelnię – w Białymstoku, Katowicach, Gdańsku czy Lublinie. Chodzi o Uniwersytet w sensie pierwotnym: o prymat Mądrości, która buduje państwo (by nawiązać do małej, strasznie pominiętej, niezauważonej książeczki. Jak pisał śp. prof. Mieczysława Gogacza tak właśnie zatytułowanej: "Mądrość buduje państwo".

Dziś uniwersytety nie są już miejscami mądrości. Równo dwa lata temu spędziłem kilka dni w Tuluzie, odwiedzałem tamtejszy uniwersytet, bardzo stary. Założył go w 1229 roku św. Ludwik IX. Dziś dominują nauki o sporcie, energetyce i zarządzaniu. Owszem, jest też socjologia i prawo. Dodatkowo, na wydzielonym w 1971 r. campusie humanistycznym – są filologie, badania nad literaturą a także, czemu by nie – filozofia, czyli kogniwistyka, ekologia, odpowiedzialność ekologiczna. Gdy tam byłem trwała akurat próba rekonstrukcji, całkiem niedawno podjęta, pierwotnego krużganka. Ale rekonstruować filozofii się nie da, nie da się zrekonstruować teologii ani sztuk wyzwolonych. Rozumiem doskonale współczesne uwarunkowania, w którym przeszło działać dawnym wszechnicom. "Naszą rolą nie jest bezrefleksyjne trzymanie się klasyki, ale podążanie za rynkiem" – mówi w wywiadzie obecny rektor KUL, tego samego, na którym powstała ceniona w świecie Filozoficzna Szkoła Lubelska, mająca swój niebagatelny udział w odpowiadaniu na duchowe i intelektualne wyzwania epoki. Chciałbym wierzyć, że te słowa rektora to niefortunny skrót myślowy, który wymknął się spod kontroli. Ale jeśli nie? Jeśli naprawdę w to wierzy i to realizuje? Podążanie za rynkiem nie jest ani rolą, ani misją uniwersytetu! Uniwersytet nie może podążać za rynkiem. Nie jest firmą ani korporacją. Jego rolą nie jest wytwarzanie kompetencji, lecz podtrzymywanie sensu, sposobienie do mądrości. Bez Uniwersytetu krwiobieg wspólnoty obumiera. Można jeszcze tłumaczyć się rankingami, cytowaniami, umiędzynarodowieniem. Ale to są cyfry. Na bogów! Prof. Kazimierz Twardowski w swoim wykładzie, który w auli Uniwersytetu Jana Kazimierza we Lwowie z okazji przyznania mu przez Uniwersytet Poznański doktoratu honoris causa, a który nosił znamienny tytuł „O dostojeństwie Uniwersytetu”, wypowiadał takie m.in. zdania: „Uniwersytet musi być oddzielony od życia toczącego się za jego murami, jeśli ma zachować swą powagę i dostojeństwo. Nie może on ulegać wpływom chwilowych mód, interesów, ani namiętności politycznych. Tylko w tej odrębności i niezależności może pełnić swoje zadanie: służyć prawdzie. (…) Niechaj więc nigdy uniwersytet nie stanie się szkołą zawodową, choćby najwyższego rzędu; niechaj zawsze pozostanie świątynią wiedzy".

Pozostaje bolesna konstatacja: uniwersytety stały się dziś wyższymi szkołami zawodowymi, przygotowującymi do odnalezienia się na rynkach pracy. Nic ponad to. Owszem, żyjemy w społeczeństwie opanowanym przez technikę. Wokół nas pulsują maszyny, sieci, algorytmy – świat, który sam siebie uznał za doskonały. Zmieniły się potrzeby, zmienił się język, zmieniła się edukacja. Rynki regulują wszystko – nawet dusze. Nie sposób temu całkowicie zaprzeczyć: rozwój cywilizacyjny jest faktem, techniczny triumf – niepodważalny. Ale właśnie dlatego, w imię ocalenia tego, co w tym rozwoju najlepsze, nie wolno nam zdradzić jego sensu. A pytania o sens nie znajdziemy poza Uniwersytetem. Edukacja współczesna chlubi się skutecznością, a produkuje jedynie żywe narzędzia – ludzi o wysokich kwalifikacjach i niskim zrozumieniu siebie i świata. Wydajnych, lecz nie znających celu swej wydajności. Zastąpiliśmy formację człowieka usprawnianiem żywego narzędzia. Zastąpiliśmy wychowanie osoby – szkoleniem jej kompetencji i zawodowych sprawności. Z tego bierze się rozkład rozumu, a za nim — jak fala po burzy — przychodzi rozpad moralny i duchowy.

4. Kontemplacja w polityce

Platon mówił, że najwyższym ideałem człowieka jest "ustawiczne kontemplowanie całego bytu". Arystoteles chciał tak urządzić państwo, by jak najwięcej ludzi mogło jak najdłużej uprawiać theorię, czyli, jak powiedzieliby łacinnicy – kontemplować.Gardzimy dziś theorią, bo chcemy osiągać praktyczne rezultaty. W jeszcze większym stopniu gardzimy kontemplacją. Tymczasem łacińskie słowo "contemplatio" jest niemal kalką greckiego słowa "theorein" – i oznacza "oglądać całość". I dla Gregów, a potem dla łacinników, uprawianie theorii (kontemplacji) – miało bezpośrednie konsekwencje w polityce. Tak właśnie! Nie mieści nam się to w głowie?

Kontemplacja była zarazem widzeniem i wyborem – spojrzeniem na całość rzeczywistości, na cele, które wyznacza nasza natura, na hierarchię, którą można wyczytać w rzeczywistości – oraz przyjęciem wobec niej postawy moralnej, jaka z tego widzenia wynika.

Bo kto staje naprzeciw całości, ten nie może już cenić tego, co niskie, co degraduje człowieka. Bogactwo, władza, rozkosz – wszystkie te rzeczy bledną w świetle tego, co jest naprawdę. Człowiek, który kontempluje, zaczyna widzieć świat tak, jakby po raz pierwszy zobaczył jego sens: wszystko układa się w nową hierarchię, w której najważniejsze jest to, co wieczne i niezmienne. Theorein jest więc nie tylko aktem umysłu, lecz także decyzją – przemianą spojrzenia, a przez to samego życia.

Krótko mówiąc — kto kontempluje całość i Absolut, który Platon nazywa Dobrem, ten nie może pozostać obojętny. Sam staje się podobny do Dobra i do tego, co boskie, a z tego podobieństwa rodzi się powinność: by pociągać innych ku temu samemu. W tym właśnie sensie, który starożytni Grecy określali słowem polityka — troska o wspólne dobro staje się naturalnym przedłużeniem, konsekwencją kontemplacji. Bez tak pojętej kontemplacji nie odnowimy życia politycznego, to jasne.

Takiej odnowie służyła platońska Akademia, arystotelesowski Likeion, potem zrodzony z ich ducha – Uniwersytet. Gdy człowiek zbliża się poprzez kontemplację do tego, co prawdziwe, dobre, piękne, co w końcu doskonałe – z konieczności zaczyna się do tego upodabniać. I wreszcie: czuje wezwanie by pociągać innych ku temu samemu. W tym sensie kontemplacja jest aktem politycznym.

5. Odwaga nazywania rzeczy po imieniu

Jak to zrobić? Jak przywrócić Uniwersytet? Nie wiem. Ale wiem, że trzeba przynajmniej odetkać arterie myśli, które widzą tę konieczność dla życia społecznego i docenić postawy tych, którzy to widzą. Trzeba wrócić do wierności rzeczywistości – tej najprostszej, przed ideologicznym komentarzem, przed deformującym językiem poprawności. Odbudowa Uniwersytetu nie zacznie się od reformy programów ani od nowej ustawy, lecz od prostego gestu – od odwagi, by znów nazywać rzeczy po imieniu. Od przywrócenia myślenia rzeczami. Bo tylko tam, gdzie człowiek mówi zgodnie z tym, co jest, może jeszcze zamieszkać Mądrość, ta sama, która buduje państwo.

6. Polityka w służbie rzeczywistości

Dla polityków, którzy chcieliby wziąć te słowa poważnie, nie ma gotowego programu. Jest tylko postawa. Być wiernym rzeczywistości – to znaczy mówić o świecie takim, jaki jest, nie jakiego chcieliby go widzieć doradcy od wizerunku. To znaczy widzieć człowieka, a nie elektorat. Dobro wspólne, a nie sondaż. Prawdę, a nie narrację.

7. Akademie mądrości – odrodzenie poza murami

Jeśli Uniwersytet zdradził swoje powołanie, trzeba stworzyć jego alternatywę – nie z nienawiści, ale z wierności. W starożytności Platon nie zakładał Akademii, by konkurować z sofistami na rynku usług edukacyjnych, lecz by wychowywać dusze do prawdy. Arystoteles założył Likejon, bo wiedział, że filozofia potrzebuje wspólnoty – rozmowy, ćwiczenia, życia razem wokół prawdy. Dziś możemy uczynić to samo.

Nie potrzeba na to miliardów ani ministerialnych grantów. Wystarczą trzy rzeczy: mistrzowie, uczniowie i miejsce.
Mistrzowie – niekoniecznie profesorowie, ale ci, którzy myślą w prawdzie, znają tradycję i potrafią przekazać sens życia rozumnego.
Uczniowie – młodzi ludzie, którzy jeszcze czują głód rzeczywistości, nie tylko kariery.
Miejsce – sala w bibliotece, prywatny dom, klasztor, nawet przestrzeń online, byle nie służyła autopromocji, lecz theorii – wspólnemu oglądowi prawdy.

Takie środowiskowe akademie mogłyby uczyć nie wszystkiego, lecz tego, co najważniejsze: podstaw metafizyki i antropologii klasycznej, logiki i etyki jako sztuki rozróżniania, retoryki, by mówić prawdę pięknie, oraz historii idei, by rozumieć współczesność.
Nie chodzi o masowość, lecz o jakość dusz. Kilku uczniów uformowanych w duchu prawdy uczyni więcej niż tysiąc wykładów o "kompetencjach miękkich". Tylko z takich małych ognisk może narodzić się nowy Uniwersytet – nie z ustaw, lecz z żywej tradycji.


Polecamy Państwu „DO RZECZY+”
Na naszych stałych Czytelników czekają: wydania tygodnika, miesięcznika, dodatkowe artykuły i nasze programy.

Zapraszamy do wypróbowania w promocji.


Źródło: DoRzeczy.pl
Czytaj także