Na tekst składają się fragmenty książki o. Adama Szustaka OP "Drogi Miłości Ukrzyżowanej", która ukazała się nakładem Wydawnictwa W drodze. Publikujemy je za zgodą wydawcy.
Parodia procesu
Jak doskonale wiemy, Jezus na sądzie Piłata został osądzony niesłusznie. Oskarżono Go o mnóstwo rzeczy, których nigdy nie zrobił, a jeśli któreś z nich zrobił, to z zupełnie inną intencją niż ta, którą Mu przypisywano. Cały ten sąd był jedną wielką wydmuszką. Jak jednak zareagował Jezus? On go po prostu przyjął. Rozmawiał z Piłatem, odpowiadał na wiele jego pytań, ale jednocześnie jakoś specjalnie się nie bronił. Jezus powiedział wyraźnie, kim jest, szczerze nazwał, że niesłusznie Go oskarżają, jednak nie próbował do skutku udowadniać, że Jego przeciwnicy nie mają racji.
W życiu każdego z nas zdarzają się takie momenty, gdy słyszymy złe słowa na swój temat, gdy docierają do nas niesłuszne oskarżenia lub kłamstwa dotyczące tego, kim jesteśmy lub co zrobiliśmy. Czasem nie są to sytuacje, gdy ktoś świadomie nas oczernia, ale gdy nas po prostu nie rozumie. Czujemy się wtedy odrzuceni i osamotnieni.
Gdy myślę o takich chwilach, przypomina mi się rozmowa z pewną zakonnicą, która opowiadała mi kiedyś o swoich trudnościach w pracy. Miała przełożonego, który bardzo źle ją traktował, mówiąc o niej kłamliwe rzeczy, co powodowało, że była całkowicie zdruzgotana i przytłoczona. Kiedy słuchałem jej opowieści, dostrzegając ogrom cierpienia z powodu tych niesłusznych osądów i oczerniania, przyszła mi do głowy pewna myśl i zapytałem ją:
– Droga siostro, dlaczego w ogóle poszłaś do zakonu?
– Bo chciałam zjednoczyć się z Panem Jezusem, upodobnić się do Niego. Być z Nim bardzo blisko, stać się taką jak On.
– Naprawdę tego chcesz?
– Tak, ojcze, być jak Jezus to moje największe pragnienie.
– Siostro, pomyśl więc: czy Jego nie oskarżali? Czy o Nim nie mówili prawie samych kłamstw? Czy z Niego – najlepszego, najcudowniejszego, najpiękniejszego człowieka, który chodził po ziemi – nie zrobiono mordercy, złoczyńcy i kryminalisty? Zacznij się więc cieszyć, bo skoro chcesz być do Niego podobna, to również w tym masz się upodobnić do Jezusa.
Krzyż, czyli zgoda
Bardzo lubię to sformułowanie: "Jezus bierze krzyż", ponieważ tak naprawdę ten krzyż Mu na ramiona włożono. Nie było przecież pragnieniem Jezusa, aby cierpieć i umrzeć w tak straszliwy sposób. Doskonale pamiętamy, że Jezus w Ogrójcu modlił się, by Ojciec zabrał od Niego kielich cierpienia. Oczywiście ostatecznie zgodził się na wolę Ojca, powiedział, że przyjmie wszystko z Jego ręki, ale nie prosił o mękę i śmierć. Gdy Go osądzono i skazano, nie miał wyboru, nie mógł powiedzieć: "Nie, nie wezmę krzyża". Zmuszono Go i włożono Mu krzyż na ramiona. Jednak nie bez powodu ta stacja nazywa się: "Jezus bierze krzyż".
Myślę, że te słowa odsłaniają nam esencję tego, co wydarzyło się na drugim etapie drogi krzyżowej. Jezus przyjął to, co nie było Jego wolą, niechciane stało się chciane, zgodził się na to, czego nie chciał. On uczy nas, że w życiu są takie rzeczy, których nie chcemy, które dzieją się nie z naszej woli, nie są ani dobre, ani błogosławione, nie są też żadną wolą Bożą. Trzeba jednak je po prostu wziąć i nosić, podobnie jak Jezus wziął krzyż. Mało tego! Właśnie wtedy, gdy je przyjmiemy, gdy mimo niechęci bierzemy je, dzieje się w nas i wokół nas zbawienie, dokonuje się ogromne dzieło miłości.
Czytaj też:
Poruszające słowa Salviniego: 16 lat temu opuścił nas wielki PolakCzytaj też:
Tajemnica mordu na plebanii w Poczesnej