DROGA NR 1, TRĂNG BÁNG
„Za Gorąco! Za Gorąco!”
8 czerwca 1972
Zapewne ten „Jezu Chryste”, którego wzywał żołnierz, musiał być tamtego dnia zajęty innymi sprawami, ponieważ ani on, ani żaden inny bóg, któremu oddawałam cześć jako dziecko, nie złagodził okoliczności, które ku nam zmierzały.
Rozkazy żołnierza nie pozostawiały miejsca na wahanie, i my, wszyscy tymczasowi mieszkańcy świątyni, zrobiliśmy, co nam kazano: opuściliśmy budynki, dzieci biegły przodem; śpieszyliśmy ku wejściu na teren świątyni; ruszyliśmy razem do najbliższej drogi, do Drogi nr 1 prowadzącej do Trăng Báng. Pędziliśmy, ile sił w nogach, gdy piekło powstało, aby chwycić w uścisk ziemię.
Kilka sekund później dostrzegłam nadlatujący samolot. Z trudem ogarniałam wzrokiem coś tak olbrzymiego, tak szybkiego, tak głośnego, że aż rozdzierającego ziemię. Ogrom jego obecności sprawił, że stanęłam na drodze jak sparaliżowana. Opadła mi szczęka, gdy samolot nagle przemknął obok, a jego potężne szare podbrzusze na chwilę zaćmiło wszelkie ślady promieni słonecznych, które przedarły się przez chmury po porannych ulewach. Być może stałabym tam przez całą wieczność, niezdolna się ruszyć, całą swoją istotą przygwożdżona do żwirowej drogi, gdyby nie to, co zobaczyłam chwilę później.
Przelot nie był wydarzeniem pozbawionym konsekwencji, gdyż z podbrzusza stalowego ptaka odpadły cztery wielkie, lodowato czarne bomby. Gdy łagodnie opadały na ziemię, lądując jedna za drugą, koziołkując koniec za końcem: łup-łup, łup-łup, łup-łup, wiedziałam, że muszę uciekać. To nie były bomby, które spadały ciężko z nieba, jak wcześniej słyszałam, że spadają bomby; nie, te bomby spływały w dół. W tych walcach było coś złowieszczego.
„Nieee! Nieeee!”, krzyczałam do nikogo konkretnego, tylko do otaczającego mnie powietrza, bo wszystkie inne dzieci i żołnierze zniknęli już w gęstych chmurach dymu, który szybko dopełzł też do mnie. Droga numer 1, jaką znałam, była najdłuższym odcinkiem słynnej Azjatyckiej Sieci Dróg Głównych, która zaczynała się
w Tokio, biegła przez Koreę, Hongkong, Bangladesz, Afganistan i Iran, i dalej, aż do granicy Turcji z Bułgarią. A jednak z wszystkich możliwych odcinków drogi, na których mogłam się znaleźć, musiałam być akurat tutaj, w Trăng Báng, gdzie Droga nr 1 i wszyscy jej mieszkańcy rozpuszczali się w wybuchach szalejącego ognia. Umrę na tej drodze. Te płomienie mnie zabiją
POMNIK WETERANÓW WOJNY WIETNAMSKIEJ
WASZYNGTON, D.C.
PORA PRZEBACZYĆ
LISTOPAD 1996
W lodowaty listopadowy poranek roku 1996, trochę ponad dwa lata po urodzeniu Thomasa, obudziłam się w Waszyngtonie, w pokoju hotelowym, niecierpliwa i gotowa rozpocząć dzień. Poproszono mnie, żebym wygłosiła przemówienie na dorocznej uroczystości Dnia Weterana, przed Pomnikiem Weteranów Wojny Wietnamskiej w słynnym National Mall6. Spodziewano się przybycia trzech tysięcy osób. Następne dziesiątki tysięcy miały oglądać to wydarzenie w telewizji.
Szczerze wierzyłam w tezy wystąpienia, które przygotowałam, i miałam nadzieję, że na swój skromny sposób przekonam słuchaczy, że bez względu na istotę sporu wojna nigdy nie jest dobrym rozwiązaniem.
Odkryłam pokój i chciałam się nim dzielić. Odkryłam miłość i znałam jej uzdrawiającą moc. Nie mogłam przewidzieć, że moje wzniosłe idee zostaną poddane największej z prób.
Mimo że opisuję liczne pożytki płynące z mojej znajomości z Jezusem, z poddania się Mu i z posłuszeństwa wobec Niego, przyznaję, że za życie według Jego zasad trzeba słono zapłacić. Dla mnie najtrudniejszym aspektem relacji z Jezusem był pewien drobiazg zwany przebaczeniem. Byłam wdzięczna Bogu, że mi wybaczył. Ale nie byłam pewna, czy zdołam objąć tym przebaczeniem tych, którzy źle postąpili wobec mnie.
Problem przebaczenia pojawił się u mnie wiele lat wcześniej, na długo przed poznaniem Toana, kiedy przeczytałam dwa krótkie wersety z Pisma Świętego, z Ewangelii według św. Łukasza. Jezus powiedział do swoich uczniów: „Lecz powiadam wam, którzy słuchacie: Miłujcie waszych nieprzyjaciół; dobrze czyńcie tym, którzy was nienawidzą; błogosławcie tym, którzy was przeklinają, i módlcie się za tych, którzy was oczerniają” To nie może być prawda – pomyślałam. Może źle zrozumiałam. Przeczytałam te wersety jeszcze raz, tym razem skupiając się na ostatniej części cytatu: „Błogosławcie tym, którzy was przeklinają, i módlcie się za tych, którzy was oczerniają”. Błogosławić tym, którzy mnie przeklinają? Modlić się za tych, którzy mnie oczerniają? Jak w ogóle można to zrobić? Bardzo długo wpatrywałam się w te zdania, a potem nagle wybuchnęłam śmiechem.
„O, Panie!”, zawołałam głośno. „Nie pamiętasz, ilu mam wrogów?” I tak zaczęłam spisywać ich listę. Oczywiście na samej górze znaleźli się ludzie zaangażowani w zniszczenie mojej ojczyzny i zrzucenie bomb z napalmem, które na zawsze, nieodwracalnie zmieniły moje życie. Trafili na nią stratedzy, którzy przygotowali plany, przywódcy, którzy wydali rozkaz przeprowadzenia nalotu, piloci, którzy zrzucili bomby. Budzili we mnie wściekłość i gniew. Nie znałam nazwisk wszystkich winnych, ale dla każdego zarezerwowałam miejsce na liście.
Następni na mojej liście byli komunistyczni urzędnicy, człowiek za człowiekiem, którzy zabili moje marzenia. Wykorzystali mnie do propagandy, krzywdzili dzień po dniu, i wierzyłam, że powinni za tę moją krzywdę zapłacić, jakoś za nią zadośćuczynić. Jeśli ktoś cię uderzy raz lub dwa, wtedy być może należy mu przebaczyć. Ale znosić cios za ciosem, dzień po dniu, krzywdę po kolejnej straszliwej krzywdzie? Takim ludziom nie wolno przebaczyć. Tego byłam najpewniejsza.
Sporządzałam swoją listę prawie godzinę, dodając do niej nazwiska lub stanowiska, gdy tylko wpadły mi do głowy. Pod koniec tego wyczerpującego zadania zamknęłam dość gwałtownie Biblię, myśląc: Przebaczyć im? Zapomnij! Wykluczone. Chrześcijaństwo jest zbyt trudne. Zmagałam się z perspektywą przyjęcia i wprowadzenia w życie tych wzniośle brzmiących poleceń.
Wyrządzone mi zło było zbyt wielkie. Obawiałam się, że przebaczenie sprawcom będzie oznaczało zlekceważenie, a może nawet aprobatę ich grzechów. Jak można wymierzyć sprawiedliwość, zastanawiałam się, jeśli ja sama nie zadbam o swoją sprawę?
Jednocześnie wciąż natrafiałam w Piśmie Świętym na inne wersety o przebaczeniu26. Proszono mnie, abym była czuła i łagodnego serca, abym uwierzyła, że zemsta jest odpowiedzialnością Boga, a nie moją. Dobrze rozumiałam, o co Bóg mnie prosi, ale miałam na to wiele odpowiedzi.
„Ojcze, tak, ale nie rozumiesz, jak wielki jest mój ból!”
„Tak, wiem, namawiasz ludzi do przebaczenia, ale co z przerażeniem, ze zniszczeniem, krzywdą, bliznami?!”
„Tak, wiem, że zemsta należy do Ciebie, ale co z tymi wszystkimi latami, które mi odebrano? Czy nie ma już dla mnie sprawiedliwości ani zadośćuczynienia?”
„Tak, przebaczenie jest dowodem mądrości, ale Panie, nie mogę przebaczyć”.
„Tak, ale…”.
„Tak”.
„Ale… nie”.
Nawet proste pytanie, które apostoł Piotr zadał Jezusowi, ile razy uczciwy człowiek ma przebaczać27, wywołało moją wściekłość. „Siedem razy?”, spytał Piotr, na co Jezus odpowiedział, że „siedemdziesiąt razy siedem”. Czyli czterysta dziewięćdziesiąt razy. Według mnie, gdybym rozłożyła na czynniki pierwsze ponad dziesięć lat udręki i krzywd wyrządzonych przez tych wszystkich ludzi wymienionych na mojej liście, to ich suma wyniosłaby cztery lub pięć tysięcy. Po co zawracać sobie głowę dziesięcioma procentami tego, co było ode mnie wymagane? Nawet nie zaświtało mi w głowie, że mój sposób myślenia jest bliski szaleństwa, do chwili gdy znalazłam się w takim punkcie czasu i przestrzeni, kiedy musiałam zdecydować, czy pójdę drogą wybrukowaną życiem, pokojem i radością, czy poznaczoną cierpieniem, rozgoryczeniem i wściekłością. Czy mam poddać swoje życie panowaniu Jezusa, czy nie? Którą drogę mam wybrać?
W Waszyngtonie, kiedy w końcu stanęłam przy mikrofonie, cała zaczęłam drżeć.
„Drodzy przyjaciele”, zaczęłam łamiącym się głosem, „jestem bardzo szczęśliwa, że mogę dziś być tu z wami… Jak wiecie, byłam tą małą dziewczynką, która uciekała przed ogniem napalmu. Nie chcę mówić o wojnie, bo nie mogę zmienić biegu historii. Chcę tylko, żebyście pamiętali o tragedii wojny, bo trzeba zrobić wszystko, co w naszej mocy, aby przerwać walkę i zabijanie na świecie. Zniosłam potworny ból, fizyczny i emocjonalny. Wiele razy myślałam, że tego nie przeżyję, ale Bóg mnie ocalił, dał mi wiarę i nadzieję. Nawet gdybym mogła porozmawiać osobiście z pilotem, który zrzucił tamte bomby, powiedziałabym mu, że nie możemy zmienić biegu historii, ale powinniśmy się starać czynić dobrze dla teraźniejszości i dla przyszłości, aby zapanował wreszcie pokój”.
Skończyłam przemówienie, trębacze zaczęli grać capstrzyk, odetchnęłam głęboko i otarłam łzy z policzków. Po chwili zrobiło się jakieś zamieszanie. Gospodarze spotkania szybko sprowadzili mnie z estrady do policyjnego wozu, który czekał, żeby mnie odwieźć do hotelu. Starałam się pozdrowić wszystkich, którzy czekali, żeby uścisnąć mi dłoń, mimo że wyczułam, że koordynatorowi zależy na tym, żebym jak najszybciej stamtąd zniknęła. W tłumie ludzi znajdował się ktoś, kto potrzebował mojego przebaczenia.
Kapitan John Plummer był amerykańskim weteranem wojny w Wietnamie. Obejrzał program telewizyjny zatytułowany Gdzie oni są teraz?, w którym opowiedziano moją historię. Gdy zobaczył fotografię Nicka Uta, wróciły straszliwe wojenne wspomnienia. Kiedy się spotkaliśmy w Dniu Weterana, przyznał, że to on tamtego dnia koordynował zrzucanie bomb z napalmem na Drogę nr 1 w Trăng Báng. Plummer został pastorem.
Zwrócił się do mnie: „Kim, tak mi przykro. Tak bardzo cię przepraszam. Czy przebaczysz mi moje czyny?” Kiedy wielebny Plummer zadał mi to pytanie, wyciągnęłam do niego ręce i zajrzawszy mu głęboko w oczy, powiedziałam: „Wszystko jest dobrze. Przebaczam.
Przebaczam!”.
Dziękowałam Bogu, że mogłam przebaczyć jednej osobie, ale co z pozostałymi? Jak mogłam przebaczyć ludziom, których przecież często nie znałam? Tak, wiedziałam, że należeli do konkretnej jednostki wojskowej, albo że byli z danej części kraju, ale jak miałam im przebaczyć, jeśli nie wiedziałam, jak się nazywają?
Nauczyłam się na pamięć pewnego wspaniałego wersetu ze Starego Testamentu. Prorok tak opisuje obietnicę Boga dla tych, którzy Go kochają: „Wołaj do mnie, a odpowiem ci, oznajmię ci rzeczy wielkie i niezgłębione, jakich nie znasz”29. Tak też zrobiłam. Kiedy budziłam się rano i moje myśli i modlitwy mroczyło znajome poczucie rozgoryczenia i gniew, nieruchomiałam na chwilę, brałam głęboki wdech i wołałam do Pana. „O, Boże!”, mówiłam na głos, leżąc jeszcze w łóżku. „Proszę, pokaż mi rzeczy, których jeszcze nie znam, wskaż, jak mam naprawdę przebaczyć tym, którymi teraz pogardzam. Tak bardzo mnie skrzywdzili, Ojcze, że nawet nie potrafię o tym myśleć, a przecież wiem, że przez swoje Słowo prosisz mnie, żebym im wybaczyła – a nawet im błogosławiła. Proszę, wyjaśnij mi, jak mam to zrobić”.
Nigdy nie otrzymałam od Pana odpowiedzi wprost na tysiące takich pytań, ale wiecie, co się ze mną stało?
Z czasem, gdy błagałam Boga o mądrość, spostrzegłam, że zamiast miotać przekleństwa na swoich nieprzyjaciół, na tych, którzy wyrządzili mi tyle zła, zaczęłam się za nich modlić. Przypomniał mi się na przykład pewien dziennikarz, który napisał o moim życiu same kłamstwa. Zamiast złościć się na niego w duchu, mówiłam: „Ojcze, proszę, chroń go. Proszę, niech mu się dobrze wiedzie zgodnie z Twoją wolą. Pomóż mu, żeby dziś dobrze mu się pracowało. Proszę, obdarz go swoim pokojem”.
Później zaczynałam się modlić za wszystkich przywódców reżimów komunistycznych, całej tej struktury władzy, która zrujnowała mi większą część życia. „Boże, proszę, oświeć dziś tych ludzi swoją obecnością i mocą. Daj im duchowe oczy, żeby przejrzeli”.
Modliłam się w ten sposób za wszystkich, którzy byli zaangażowani w wojnę wietnamską, za tych, którzy mnie odtrącili i odepchnęli z powodu moich okropnych blizn, za tych, którzy mnie nie rozumieli, zaniedbywali mnie, nie chcieli mi pomóc albo nie traktowali mnie jak istoty ludzkiej obdarzonej uczuciami… Modliłam się za nich wszystkich, aż do ostatniego na mojej liście.
Im dłużej się modliłam, tym lepiej się czułam. Im lepiej się czułam, tym lżej mi było na duchu. W pewnym momencie – dwa lub trzy miesiące od rozpoczęcia tej praktyki – przejrzałam zapiski mojego dziennika modlitw i uświadomiłam sobie, że ludzie, za których się tak żarliwie modliłam, byli tymi samymi, których kiedyś wpisałam na swoją listę wrogów! Ojej, pamiętam, jak sobie pomyślałam, chyba moje serce się zmienia, bo do tych ludzi, których kiedyś chciałam zamordować, teraz nie czuję nic prócz miłości.
Z mojego serca zniknął gniew. Nie zależało mi już dłużej na zemście. Moja lista wrogów zmieniła się w listę modlitw. Moja wściekłość ogłosiła rozejm. Zobaczyłam tysiące nazwisk wyrytych na murze Pomnika Weteranów Wojny Wietnamskiej, a wtedy coś poruszyło się w głębi mojego serca. Chyba to było wezwanie.
Tak, opłakiwałam tych wszystkich mężczyzn i kobiety, którzy stracili życie na wojnie. Ale muszę też przyznać, że opłakiwałam wszystkie dzieci, które zostały ranne, chłopców i dziewczęta, którzy nie mieli nikogo, kto by o nich walczył, nikogo, kto by im pomógł poskładać zniszczone życie. Dobrze znałam trudne położenie, w jakim się znaleźli! Byłam jedną z nich.
Po wystąpieniu w czasie Dnia Weterana podjęłam kroki, aby założyć organizację, która jest teraz znana jako The KIM Foundation International. To fundacja, która wspiera środkami finansowymi grupy już zaangażowane w niesienie pomocy ponad sześciu milionom dzieci na całym świecie, ciężko rannych albo nieodwracalnie okaleczonych w wojnach stoczonych tylko w ostatnich dziesięciu latach. Te organizacje dostarczają protezy kończyn lub sprzęt ortopedyczny, leki i wózki inwalidzkie, zapewniają zabiegi rehabilitacyjne i psychoterapeutyczne. Pomagają rannym dzieciom wrócić do społeczności, w których żyją.
Ogromną wagę przywiązuję do naszej działalności w Ugandzie, gdzie sfinansowaliśmy powstanie szkoły z internatem oraz świetlicy Nakyessa. W całym kraju ponad 90 procent dzieci nie kończy szkoły średniej, a to oznacza, że grozi im bezrobocie, gdy osiągną pełnoletniość. Powodem tak wysokiego odsetka jest brak budynków szkolnych. Nie ma pieniędzy na budowę, a bez szkół nie będzie nauki.
We współpracy z jednym z naszych partnerów, High Adventure Gospel Communication Ministries, udało nam się wznieść klasy szkolne, budynek administracji oraz część mieszkalną. Obecnie z tych budynków korzysta ponad tysiąc siedemset dzieci w wieku od pięciu do siedemnastu lat. Byłam w tej szkole. Ściskałam te dzieci. Mówiłam im, że doskonale rozumiem, jakie to okropne uczucie, kiedy nam mówią, że nie dokończymy nauki. Widziałam nadzieję w ich oczach, gdy zaproszono je z powrotem do szkoły.
Za każdym razem, gdy otrzymuję informację od swojego zespołu o jakimś dziecku, któremu udzieliliśmy pomocy w Nakyessa albo w innym z naszych projektów, nie potrafię się powstrzymać, tylko wznoszę pięść w górę. „Tak! Nasze wysiłki coś zmieniają!” To mi wystarczy.