Przegląd religijny: Benedykt XVI – obrońca wiary
Artykuł sponsorowany

Przegląd religijny: Benedykt XVI – obrońca wiary

Dodano: 
Benedykt XVI – obrońca wiary
Benedykt XVI – obrońca wiary 
Przegląd książek religijnych DoRzeczy.pl || Joseph Pearce ma niezwykły dar pisania o historii, literaturze i kulturze w ogóle. Jego teksty są obiektywne i przystępne, to znaczy, że demonstrują jego niewzruszone zainteresowanie prawdą i językiem, który objawia tę samą prawdę w swym nieodłącznym pięknie czy naturalnej atrakcyjności.

Chciałbym wyrazić największą wdzięczność Josephowi Pearce’owi za jego (...) niestrudzone dążenie do prawdy objawionej sercu człowieka przez rozum i wiarę, jak jest to widoczne w pięknie i dobru. Mam nadzieję, że jego dążenie stanie się inspiracją dla takiego samego dążenia u czytelnika, który pociągany pięknem prawdy jeszcze bardziej będzie skłonny iść za nią poprzez – co jest najpiękniejsze ze wszystkiego – dobre i święte życie”.
- Kardynał Raymond Leo Burke

Benedykt XVI to jeden z największych papieży w historii Kościoła. Biografia pióra Josepha Pearce'a to niezapomniane spotkanie z tą wielką postacią. To szczera obrona słów i dzieł papieża Benedykta, będąca hołdem dla jego życia, spuścizny, hołdem dla jego przenikliwego intelektu i świętości. Jako obrońca wiary, papież Benedykt XVI walczył niestrudzenie i z powodzeniem przeciwko siłom sekularyzmu, najpierw jako niezłomny kardynał Ratzinger, a następnie najwyższy pasterz Kościoła. Jako bezkompromisowy obrońca godności osoby ludzkiej, zmagał się z niegodziwością świata w nieustającej walce z dyktaturą relatywizmu i jego kulturą śmierci. W Kościele mocował się z duchem świata w swoim starciu z modernizmem i jego kultem ducha epoki, przywracając blask prawdy w obronie ortodoksji i blask liturgii w obronie tradycji. Po wielu latach katolicy nadal będą spoglądać wstecz na trwałe dziedzictwo papieża Benedykta z ogromną wdzięcznością, ponieważ z powodzeniem kierował łodzią Piotra w miłości i prawdzie przeciwko falom zła, które chciały pochłonąć Kościół.

Biografia autorstwa Josepha Pearce’a pokazuje ogromne oddanie i entuzjazm, jakie papież Benedykt wywołał wśród młodych uczniów Jezusa na całym świecie. Papież Benedykt jest prawdopodobnie najlepszym teologiem wśród wszystkich papieży i powinien zostać doktorem Kościoła. Praca Josepha Pearce’a pomoże w promocji tej sprawy.

Kardynał George Pell

Fragment książki Benedykt XVI. Obrońca wiary Wydawnictwa AA

Seks, niewola i fałszywe wyzwolenie

Biorąc pod uwagę całkowite odrzucenie w ostatnich latach tradycyjnego małżeństwa i tradycyjnej rodziny przez polityków i przez niemoralną większość, która ich wybiera, słowa kardynała Ratzingera o źródłach rozpadu małżeństwa, wypowiedziane w jego rozmowie z Vittorio Messorim w 1984 r., wydają się dalekowzroczne i prorocze:

W świecie, gdzie – jak na Zachodzie – pieniądz i bogactwo są miarą wszystkiego, gdzie wolnorynkowość narzuca swoje nieubłagane prawa każdej dziedzinie życia, autentyczna etyka katolicka wielu ludziom wydaje się obcym ciałem, przeżytkiem (...) kontrastującym nie tylko z konkretnymi zwyczajami życia, ale także z podstawą sposobu myślenia. Liberalizm w dziedzinie ekonomicznej odpowiada na płaszczyźnie moralnej permisywizmowi.

Dostrzeżenie, w jaki sposób Ratzinger zrównuje liberalizm gospodarczy z liberalizmem moralnym, jest zarówno intrygujące, jak i orzeźwiające. Nazbyt często katolicy dążą do wspierania gospodarczego libertynizmu wolnego rynku, nie dostrzegając, że jest on jedną z głównych przyczyn moralnego libertynizmu w społeczeństwie. To wsparcie przez niektórych katolików ekonomii wolnego rynku jest zadziwiającym i ostatecznie niemożliwym do utrzymania stanowiskiem, które jest sprzeczne z nauczaniem Kościoła w jego encyklikach społecznych, zwłaszcza Rerum novarum (Leon XIII 1891 r.), Quadragesimo anno (Pius XI, 1931 r.) oraz Centesimus annus (Jan Paweł II, 1991 r.).

W moralnej anarchii, w jakiej pogrążyła się współczesność – ubolewał Ratzinger – „staje się trudne, jeśli nie niemożliwe, ukazywanie moralności wykładanej przez Kościół jako rozsądnej, bowiem jest ona zbyt odległa od tego, co zostało przez większość ludzi uznane za oczywiste i normalne. Rzecz jasna chodzi tu o ludzi poddanych hegemonii tej kultury, której uległo także – i to udzielając jej poważnego, autorytatywnego wsparcia – wielu moralistów «katolickich»”. Ponownie analiza problemu dokonana przez przyszłego papieża w połowie lat 80-tych XX wieku wyraża współczesną sytuację na świecie dzisiaj. Źródłem problemu było to, że „zerwane zostały przede wszystkim związki między sferą seksualną a małżeństwem”. Gdy już seks zostaje oddzielony od rodzicielstwa, traci swój stały punkt skupienia, stając się „na podobieństwo «pozostawionej miny» problemem i zarazem siłą wszechobecną”. Równoczesne z oddzieleniem seksualności od prokreacji – jej biologicznego celu – technologiczne „postępy” sprawiły, że możliwe stało się manipulowanie naturą – „owe straszliwe eksperymenty (...) technologiczne, inżynieria medyczna, które „prowadzą prostą drogą do wyrzucenia człowieka poza granice właściwej mu natury”: „Usiłuje się przekształcić człowieka manipulując nim, jak gdyby chodziło tu o jakąś «rzecz», o nic więcej niż produkt zaplanowany według upodobania”. Oddzielenie seksualności od prokreacji doprowadziłoby nieuchronnie do seksualnego redukcjonizmu, w którym cel seksualności jest postrzegany jako jedynie zaspokojenie pragnienia. Ten redukcjonizm do poziomu uczucia zasadniczo egocentrycznego stanowił triumf irracjonalnego pragnienia nad racjonalnym celem miłości, którym jest oddawanie wzajemnie za siebie życia. Podczas gdy powiązanie między seksualnością a prokreacją domaga się pełnej miłości odpowiedzi obu stron jako potencjalnych rodziców pragnących poświęcić się jedno za drugiego i dla swoich dzieci, oddzielenie seksualności od prokreacji redukuje akt seksualny do jednej z nieodpowiedzialnych i egoistycznych przyjemności, antytezy miłości. To pozbawione miłości poszukiwanie seksualnego zaspokojenia oznaczałoby, że „przyjemność jednostki, zaspokojenie libido staje się jedynym punktem odniesienia dla seksu. Seks, bez usprawiedliwiających go racji obiektywnych, poszukuje racji subiektywnych do zaspokojenie pożądania w sposób jak najbardziej satysfakcjonujący instynkty indywiduum, którym rozum nie jest w stanie nałożyć żadnych ograniczeń. Każdemu wolno zatem nadać swoim osobistym żądzom taką treść, jaka mu się żywnie podoba”.

Gdy już zasadniczą bezinteresowność miłości zastąpi interesowność seksualnego zaspokojenia, destrukcyjne następstwa stają się aż nadto oczywiste. Największymi ofiarami są dzieci zabijane w łonach matek albo zaniedbywane czy maltretowane przez egoistycznych rodziców. W kulturze „wyzwolenia” seksualnego dzieci nie są postrzegane jako dar i błogosławieństwo, ale jako problem i narzucenie. „Oto dlaczego przerywanie ciąży – legalne, bezpłatne i społecznie usankcjonowane – przekształca się w jeszcze jedno «prawo», w inną formą «wyzwolenia»”. Największymi ofiarami takiego „wyzwolenia” są nieodmiennie niechciane dzieci – najsłabsi i najbardziej bezbronni członkowie społeczeństwa – które są albo masakrowane w łonach matek albo deprawowane przez rodziców pragnących być „wyzwolonymi” od swoich rodzicielskich obowiązków. W dziedzinie ludzkiej seksualności, tak jak w wielu innych rzeczach, droga najmniejszego oporu wiedzie do piekła.

Ratzinger wskazuje na ważny związek pomiędzy niszczycielskimi następstwami „wyzwolenia” seksualnego i równie niszczycielskimi następstwami „teologii wyzwolenia”. Mówi: „ Według tych teologii «dobro najwyższe» (…) staje się normą moralną usprawiedliwiającą całą resztę, jeśli to konieczne – łącznie z przemocą, mordem, kłamstwem. (...) Wtedy to, co wydawało się nam «wyzwoleniem», zmieni się w swoje przeciwieństwo i zademonstruje poprzez fakty swoje diaboliczne oblicze”. Wracając do refleksji, które zainspirowały jego wcześniejsze homilie wielkopostne, źródło problemu „liberalizmu” powiązał z grzechem pierworodnym z Księgi Rodzaju: „Sedno kuszenia człowieka i jego upadku zawarte jest w tych słowach: Otworzą się wam oczy i tak jak Bóg będziecie znali dobro i zło (Rdz 3,5). Jak Bóg: to znaczy będziecie wolni od związku ze Stwórcą, wolni od natury, absolutni władcy swego losu. Będziecie ludźmi, którzy ustawicznie marzą tylko o jednym – stać się stworzycielami i panami samych siebie. Ale to, co czeka na końcu takiej drogi, nie jest z pewnością ziemskim rajem”.

Ironicznym paradoksem jest to, że ci, którzy rzekomo byli „wyzwoleni” cierpią piekielne następstwa swojego „własnego” wyzwolenia: „To kobietę najbardziej dotkną skutki chaosu wywołanego powierzchownością kultury, będącej owocem myśli i ideologii maskulinistycznych, które łudzą kobietę hasłami wyzwolenia, a w rzeczywistości dokonują głębokiego spustoszenia w jej psychice”. To w istocie ironiczne, że ruch feministyczny ma swoje korzenie w męskich rozmyślaniach Marksa i odniósł sukces jedynie w tym, że kobiety stały się „równe” mężczyznom jako niewolnice ekonomiczne kapitalizmu albo, jak wyraził to dość żartobliwie G. K. Chesterton: „Dwadzieścia milionów młodych kobiet powstało i zawołało: Nikt nie będzie nam niczego dyktował! I z miejsca zostały stenografkami.

Podjąwszy motyw z Chestertona, interesujące okazuje się poprowadzenie go dalej, ilustrując sposób, w jaki Chesterton i Ratzinger jednoczą się w swej ocenie problemu feminizmu, choć ten pierwszy pisał na początku XX wieku, a drugi przemawiał pod jego koniec. Chesterton zastanawiał się, „czy możliwe jest przywrócenie czystej wizji kobiety jako wielookiennej wieży, trwałej odwiecznej kobiecości (...), czy możemy zachować tradycję centralnej istoty, bardziej nawet ludzkiej niż demokracja i bardziej nawet praktycznej niż polityka; czy jednym słowem można na nowo umocnić pozycję rodziny, wolnej od brudnego cynizmu i okrucieństwa komercyjnej epoki”.

Chesterton ujrzał coś w najwyższym stopniu symbolicznego w działaniach sufrażystek przykuwających się do balustrad. Uważał, że niechcący przykuwały się do „brudnego cynizmu”, którym on tak bardzo pogardzał w komercjalizmie współczesnego świata. W tym kontekście zgodziłby się z podaną przez Oskara Wilde definicją cynika jako kogoś, „kto zna cenę wszystkiego i nie zna wartości niczego”. Nowożytność przykuwająca się kajdanami do de facto cynizmu wolnego rynku, wyznaczała cenę na wszystko, ale nie ceniła niczego, w tym kobiecości i rodziny. Chesterton wierzył w matriarchat, w którym kobieta stanowi centrum rodziny, a rodzina jest w centrum społeczeństwa, zaś – buntując się wobec tego matriarchatu – kobiety – jak uważał – miałyby stracić dużo więcej, niż mogłyby zyskać.

Porównajmy spojrzenie Chestertona z poglądem Ratzingera:

To właśnie kobieta zapłaci najwięcej [za „rewolucję” seksualną]. (...) Kobieta – twórcza w najwyższym stopniu, bo dająca życie – nie „produkuje” go przecież w technicznym sensie, a właśnie „produkcja” jest najwyżej oceniana przez społeczeństwa zmaskulinizowane, a w których panuje kultu „wydajności”. „Wyzwolenie” i „emancypacja” prowadzą z konieczności do maskulinizacji, czyniąc kulturę ujednoliconą i uporządkowaną zgodnie z kryteriami produkcyjnymi. W ten sposób kobieta poddana zostaje kontroli społeczeństwa męskiego – techników, kupców, polityków, którzy szukają zysków z posiadanej władzy. Organizacja i ekonomika podporządkowane są ich osobistym celom.

Zamiast tak naprawdę stać się wyzwolone – stwierdzał Ratzinger – kobiety okazały się należeć do największych ofiar rewolucji seksualnej: „Ale czy może się odnaleźć kobieta w sytuacji, kiedy właściwa jej rola zawarta w biologii została zanegowana, a nawet ośmieszona? Kiedy jej wspaniała zdolność obdarzania miłością, pociechą, ciepłem, solidarnością została zastąpiona mentalnością ekonomiczną, związkowo-zawodową? Kiedy wszystko, co było właściwe jej jako kobiecie właśnie, zostało odrzucone i zdewaluowane?”

W takim świecie, w którym cnotę się szkaluje, a przywarę broni, konieczne jest, by katolicy dystansowali się od ducha czasu: „Dzisiaj zwłaszcza chrześcijanin musi być świadomy, iż należy do mniejszości i że powinien być w opozycji do tego, co duchowi świata – jak nazywa go Nowy Testament – wydaje się oczywiste, dobre, logiczne. Jednym z najpilniejszych zadań chrześcijaństwa jest odzyskanie zdolności do stawiania oporu temu, co niesie obiegowa kultura”. Ta złota zasada braku zgodności z wartościami świata, która zawsze ożywiała życie Kościoła walczącego, okazuje się zarówno konieczna w sferze teologii, jak i w sferze moralności seksualnej. W życiu Kościoła błędy teologii wyzwolenia i inne formy modernizmu są równie szkodliwe, jak tak zwane „wyzwolenie seksualne” w szerszym społeczeństwie. „W rezultacie, tego typu bibliści budują swoje sądy opierając się jedynie na własnej wizji świata, a nie na autorytecie Biblii. Mówią oni jako szczególnego rodzaju filozofowie czy socjologowie, a ich filozofia zawiera wyłącznie banały, bezkrytycznie akceptując tę prowizoryczną przecież wizję świata”.

Jako ortodoksyjny katolik, który stosuje się do ponadczasowego nauczania Kościoła, a nie do najnowszych fanaberii i mód kultury laickiej, Ratzinger przypomina nam, że nie jesteśmy jedynie homo sapiens, a już najmniej nagimi małpami, ale homo viator, co oznacza, że mamy wyznaczony szlak podróży przez przygodę życia, mając na uwadze ustalony cel. „Życie jest sprawą najwyższej wagi, musimy być czujni, by nie zagubić szansy życia wiecznego, które jest niczym innym jak przyjaźnią z Chrystusem, możliwą do osiągnięcia dla każdego z nas. Nie powinniśmy polegać na mentalności właściwej dzisiaj wielu wierzącym, która powiada, że wystarczy zachowywać się tak, jak czyni to większość, a wtedy – siłą rzeczy – jakoś to będzie”. Problem polega na tym, że współczesny świat stał się bezgrzesznym społeczeństwem, nie w tym rozumieniu, że stał się cnotliwy, ale w tym rozumieniu, że ogłosił, iż grzech nie istnieje. „Niewątpliwie wszyscy dzisiaj uważamy się za dobrych. Na cóż więc innego mielibyśmy zasługiwać, jak nie na niebo! Za taki stan rzeczy odpowiada kultura, która na siłę wynajduje nam okoliczności łagodzące i stara się wykraść człowiekowi poczucie winy za grzechy. Ktoś kiedyś zaobserwował, że wszystkie dominujące dziś ideologie opierają się na jednej podstawie: na upartej negacji istnienia grzechu”.

To, co było problemem teologii wyzwolenia, którą Ratzinger z taką odwagą i sumiennością zwalczał, to fakt, że była ona produktem dominujących dzisiaj ideologii, a w szczególności marksizmu. „A jeśli sakralizuje się rewolucję – mieszając Boga, Chrystusa i ideologie”, to produktem tych teologów staje się „entuzjastyczny fanatyzm, który może doprowadzić do niesprawiedliwości i gorszego ucisku, odwracając w rzeczywistości to, co się obiecało w teorii”. U źródeł tego naiwnego pseudochrześcijańskiego marksizmu stało odrzucenie wiary w przyrodzoną grzeszność człowieka i w następstwie łatwowierna gotowość ufności w to, że można zbudować utopijną przyszłość poprzez inżynierię społeczną. „Ugodzi potem boleśnie – w kapłanów, w teologów – ta mało chrześcijańska iluzja – stwierdzał Ratzinger – że można jakoby stworzyć nowego człowieka i nowy świat nie przez wezwanie do nawrócenia, ale przez działanie jedynie w obrębie struktur społecznych i ekonomicznych”. Ta „postępowa” wiara w możność osiągnięcia doskonałości człowieka lekceważyła grzech, który stał u korzeni wszelkiej niesprawiedliwości. „I właśnie u korzeni należy podjąć próby naprawy, a nie poprzestać tylko na usuwaniu objawów”.

Tak bezpośrednio przedstawiając swoje potępienie marksizmu i jego zakazanego teologicznego potomstwa, Ratzinger wyraził także zgodność z prymasem Polski, kardynałem Wyszyńskim, który ostrzegł, że zachodni hedonizm i permisywność są równie śmiercionośne, co marksizm. Ratzinger też przypominał – wyraźnie z aprobatą – to, co powiedział mu kardynał Bengsch z Berlina: iż uważa zachodni konsumpcjonizm i modernistyczną teologię nim zainfekowaną za większe niebezpieczeństwo dla wiary niż ideologię marksistowską. Wyraźnie zgadzając się z tymi dwoma kardynałami, którzy w 1984 r., przed upadkiem Związku Sowieckiego i jego komunistycznych satelitów, pracowali pod marksistowskim jarzmem, Ratzinger widział „znak tego, co szatańskie w sposobie, w jaki ludzie wykorzystują rynek dla pornografii i narkotyków na Zachodzie”.

Kontynuując niespeszony opis współczesnego hedonizmu jako czegoś szatańskiego, kardynał potępił sposób, w jaki konsumpcjonizm gra i żeruje na ludzkiej słabości w dążeniu do zysku i władzy: „Jest coś diabelskiego w zimnokrwistej perwersji, z jaką człowiek jest psuty ze względu na pieniądze i zysk czerpany z jego słabości, jego podatności na kuszenie i bezbronności w obliczu pokusy. Kultura zachodnia jest piekielna, kiedy przekonuje mężczyzn, że jedynym celem życia jest przyjemność i własna korzyść”.

Trudno czytać te słowa – zwłaszcza, gdy padają w kontekście potępienia zachodniego hedonizmu przez dwóch kardynałów z diecezji w bloku komunistycznym – bez wspomnienia postaci wielkiego rosyjskiego dysydenta i laureata Nagrody Nobla: Aleksandra Sołżenicyna. W swoim słynnym, czy też osławionym, przemówieniu na rozdanie dyplomów na Uniwersytecie Harvarda w 1978 r. Sołżenicyn zaszokował swoją publiczność sugerując, że „system zachodni, w jego obecnym stanie duchowego wyczerpania” nie jest atrakcyjny dla tych, którzy żyją w Rosji. „Na Zachodzie nadszedł już czas – powiedział Sołżenicyn – by bronić nie tyle praw człowieka, ile jego obowiązków”. Triumf praw nad obowiązkami doprowadził do destrukcyjnej i nieodpowiedzialnej wolności, wiodąc do „otchłani ludzkiego upadku”. Skrytykował on „nadużywanie wolności celem moralnego gwałtu nad młodzieżą, na przykład poprzez filmy pornograficzne, kryminalne lub satanistyczne”, będące ilustracją poddania się Zachodu korozji zła. Problem leżący u podstaw „duchowego wyczerpania” Zachodu – wyjaśniał Sołżenicyn – jest zakorzeniony w „humanizmie racjonalistycznym” tak zwanego Oświecenia:

Świadomość humanistyczna, przejmując nad nim ster, nie dostrzegła wewnętrznego zła w człowieku, nie dostrzegła dlań innych celów prócz szczęścia na Ziemi, u podstaw nowoczesnej cywilizacji zachodniej zasiała niebezpieczną tendencję do bicia czołem przed człowiekiem i jego materialnymi potrzebami. Wszystkie – prócz fizycznego dobrobytu i gromadzenia dóbr materialnych – inne, bardziej subtelne i wzniosłe ludzkie potrzeby i właściwości człowieka umknęły uwadze struktur państwowych i systemów społecznych, jakby człowiek nie znał bardziej wzniosłych celów życia. W ten sposób zostawiono otwarte drzwi dla zła, które dziś hula wskutek tego swobodnie.

Paralele pomiędzy sołżenicynowską krytyką marazmu Zachodu a tą, jaką przedstawili kardynałowie Wyszyński, Bengsch i Ratzinger, są wyraźne, tak jak wyraźne było jego twierdzenie, że człowieka należy rozumieć jako nie tylko istotę pełną żądz, ale jako homo viator. Jeśli, jak twierdzili humaniści, jedynym celem człowieka byłoby poszukiwanie przyjemności, nie urodziłby się po to, by umrzeć. „Ale ponieważ jego ciało skazane jest na śmierć – argumentował Sołżenicyn – ziemskie zadanie człowieka ma raczej charakter duchowy: nie chodzi o zachłystywanie się codziennością i najdogodniejsze sposoby zdobywania dóbr materialnych, a potem wesołe ich wykorzystanie”.

Inną interesującą paralelą pomiędzy Ratzingerem a Sołżenicynem jest ich reakcja na oskarżenia, że ich negatywna krytyka koncepcji ludzkiego postępu przedstawiała głęboko zakorzeniony pesymizm. Sołżenicyn w wywiadzie udzielonym niniejszemu autorowi w Rosji w 1998 r. wyraził gorące pragnienie skonfrontowania i odrzucenia oskarżeń o pesymizm: „Dla przeciwwagi muszę panu powiedzieć, że z natury jestem nieuleczalnym optymistą. Zawsze nim byłem. Również wtedy, gdy umierałem na raka. Kiedy przebywałem na emigracji, nikt nie wierzył w mój powrót do Rosji, ale ja byłem przekonany, że wrócę. Zatem nie, nie wszystko jest ciemne i ponure. Zawsze istnieje promyk światła”. Chociaż nie wyraził powodu dla swojego optymizmu wprost, był on powiązany nierozerwalnie z jego chrześcijańską wiarą. Mimo cienia zła w świecie, życie nie było pełne przygnębienia dzięki promieniowi światła zawsze widocznego na niebiosach. Sołżenicynowski optymizm był zakorzeniony w tej samej chrześcijańskiej wierze i nadziei, które Tolkien wyraził słowami Samwise’a Gamgee: „Tam ponad cieniami słońca blask.

W podobnym duchu kardynał Ratzinger był równie gorliwy w odpieraniu zarzutów, że jego własny antyprogresywizm wskazywał na zakorzeniony pesymizm. „Ależ nie – odpowiada – ponieważ pozostając w jedności z Chrystusem jesteśmy pewni zwycięstwa. (…) Jeżeli bacznie przyjrzeć się zeświecczonej kulturze współczesnej, można spostrzec jak łatwy i naiwny optymizm przeistacza się w swoje przeciwieństwo: w radykalny, krańcowy pesymizm, w zdesperowany nihilizm. I być może właśnie ci chrześcijanie, których jeszcze dzisiaj oskarża się o «pesymizm»”, będą mogli przyjść z pomocą braciom, wydobyć ich z depresji, ofiarując im swój «szczególny» optymizm – który ich nie zawiedzie – któremu na imię Jezus Chrystus”.

Gdy naiwny optymizm ludzkiego postępu rozbija się o nieustępliwe skały rzeczywistości i gdy „wyzwolenie” seksualne obnaża się jako jedynie degradująca niewola wobec żądz, prawda wcielona w Chrystusie i Jego Mistycznym Ciele Kościoła wyłoni się – jak zawsze – jako źródło prawdziwego życia, prawdziwej wolności i prawdziwego spełnienia wszelkiego ludzkiego pragnienia. W świetle tych podstawowych realiów możemy dostrzec, że kardynał Ratzinger jest optymistą, ponieważ jako chrześcijanin nie może być nikim innym.

Źródło: Wydawnictwo AA
Czytaj także