Naprawdę nie chce się już wracać do celebrytki, która z dumą, jako o wydarzeniu w jej życiu niezwykle oczyszczającym i wręcz fantastycznym, opowiedziała „Wysokim Obcasom” jak zabiła swe trzecie dziecko, bo miała już dwoje i nie chciało się jej przeprowadzać. Nie chce się, ale trzeba, bo najważniejsze w ogóle nie zostało w tej sprawie zauważone. Naprawdę.
Oburzając się – słusznie – amoralnością i nieodpowiedzialną kobiety, nie zadano, w każdym razie nie zrobiono tego wystarczająco głośno, pytania najbardziej się narzucającego: gdzie był, i gdzie jest teraz, ojciec tego wyabortowanego dziecka. Gdzie jest ten… nie wiem, doprawdy, jak napisać, bo słowa takie, jak „mężczyzna” czy „facet” absolutnie tu nie pasują, a z kolei te, które pasują, nie nadają się do publikacji. Ten, powiedzmy, samczyk.
Ja wiem, że można go bez trudu wyguglać, ale nie chodzi mi wcale o zaspokojenie prywatnej ciekawości. Chodzi o zjawisko, które jest, jak sądzę, jedną z głównych przyczyn tej społecznej aberracji, jaką stanowi współczesny feminizm.
Pani Natalia Przybysz, no cóż… Wiele jej wypowiedzi, starszych i nowszych wywiadów, jakie w ostatnich dniach przypomniano, pozwala sobie wyrobić zdanie, że nie jest osobowością przesadnie silną ani stabilną emocjonalnie. Wśród artystów często się to zdarza, a wśród artystek pewnie jeszcze częściej. Ale przecież, jak ze wspomnianych wywiadów wynika, ta pani nie jest samotna. Ma – nie wiem, męża, czy, jak oni to tam nazywają, „partnera”, razem z nim tworzy rodzinę i wychowuje tych dwoje starszych dzieci, które zdaniem ich obojga 60-cio metrowe mieszkanie było w stanie pomieścić.
Mnie za to nie mieści się w głowie, co to za człowiek, który pozwolił i pozwala na coś takiego. Gdyby pani Przybysz, wyobraźmy sobie, dzieliła życie z mężczyzną – no to przecież każdy wie, jak mężczyzna zachowałby się, gdy jego kobieta mówi mu: słuchaj, wpadliśmy, ja już nie mam sił, nie mogę, ja nie chcę tego dziecka… Mężczyzna w tej sytuacji położyłby się Rejtanem i stanąłby na głowie, żeby swojej kobiecie dać pewność, że wszystkie jej obawy są płonne. Kupię nowe mieszkanie, załatwię przeprowadzkę, wezmę na siebie bieżące sprawy, ty nie będziesz musiała się niczym martwić, niczym męczyć – ty myśl tylko o sobie i o naszym dziecku. Na litość Boską, cóż za czasów dożyliśmy, że trzeba rzeczy tak oczywiste tłumaczyć!!!
Załóżmy, że z jakichś powodów, których sobie nie umiem wyobrazić, facet uznał jednak, że trzeba się na zabicie swego dziecka zgodzić. Nie pojmuję tego, no, ale, powiedzmy, musiał – kobieta się uparła, lekarze zaszantażowali go możliwymi powikłaniami, cokolwiek, trudno, stało się. Czy naprawdę trzeba to wyjaśniać, że w takiej sytuacji tak zwanym psim obowiązkiem mężczyzny jest być przy swojej żonie czy „partnerce”, skoro nie rzucił jej od razu, gdy z racji decyzji sprzed kilku lat staje się ona obiektem społecznego potępienia? Stanąć przy niej i powiedzieć: cokolwiek o tym uważacie, podjęliśmy taką decyzję wspólnie i ze wszystkimi pretensjami do mnie. Czyli, mówiąc Michnikiem: odp… się od mojej kobiety!
Któryś z tabloidów zdołał przeprowadzić rozmowę z matką pani Przybysz. Jej samczyka nikt do rozmowy skłonić nie zdołał. Tylko od owej matki dowiedzieć się mogliśmy, że wspomniany samczyk tworzy z jej córką „zgodny, kochający się związek” (zapewne zupełnie inaczej rozumiemy, co to jest „związek” i „kochać się”) i że „bardzo ją wspiera”.
Nie wiadomo, czy się śmiać, czy zegarek nakręcać. Jak ją wspiera? W chwili, gdy ona znalazła się pod zmasowanym ogniem, pojechał cierpieć na Bali i przysłał stamtąd pocztówkę „jestem myślami z Tobą”? A może grając z chłopakami w nogę napisał sobie na koszulce „Natalko, jestem z ciebie dumny”?
Nic nie wiem i wiedzieć nie mogę o okolicznościach, w jakich patronka i ikonka „czarnych protestów” podjęła swą tragiczna decyzje życiową, ale życiowe doświadczenie (jestem pisarzem, a to znaczy – psychologiem amatorem uważnie szpiegującym cudze życiorysy) podpowiada mi, że to raczej samczyk mógł być tu stroną aktywną. Co? Jeszcze jeden bachor? Znowu wrzask w domu, pieluchy, zaburzony tryb życia i żona zbyt zmęczona na seks? A ja tu właśnie robię karierę, realizuję się, piszę czy komponuję dzieło swojego życia, jestem poumawiany na fajne sprawy, nie no, rób co chcesz, twój brzuch, twoja sprawa. A potem – dobrze zrobiłaś, zobacz, jakie to oczyszczenie, jakie fajne doświadczenie dla kobiety. I jeszcze samczyk wypycha swoja partnerkę do mediów: idź się pochwal, lansik się zawsze przyda. A ja się tu schowam, żeby mnie paparuchy nie namierzyli.
Tfu!!!
Powtórzę – nie wiem jak było, ale wiem, jak bywa. Przypomina mi się jedna ze znajomych żony, skądinąd kobieta piękna i utalentowana, która uległa czarowi śniadego, zabójczo przystojnego chłoptasia. Chłoptaś był bardzo fajną zabawką, dopóki znajoma nie zachorowała. Zwijała się z bólu na kanapie, ale chłoptaś był akurat umówiony z chłopakami na próbę zespołu, więc tylko żelując włosy wyraził nadzieję, że jej przejdzie i poradził, żeby poszukała w szufladzie, gdzieś tam powinien leżeć ibuprom. Nie wiem, czy jak wróciła ze szpitala, by było to jakieś poważne zapalenie, pamiętał przynajmniej o tym, by zapewnić, że bardzo ją przez cały ten czas wspierał.
Ile znacie takich wypadków i takich chłoptasiów? Ja dużo. Bardzo dużo. Tak dużo, że umiem zrozumieć, skąd się wzięły na polskich ulicach rozwydrzone feministki, i umiem przyznać, że przy całej swej ohydzie, feminizm jest zjawiskiem z gatunku „fałszywa odpowiedź na prawdziwy problem”.
Owe nieszczęśliwe kobiety usiłują mi dorobić gębę prześladowcy kobiet i człowieka, który pono nimi gardzi. Cóż, proszę poczytać „Zgreda”, parę innych moich książek, jestem w życiu publicznym obecny od ćwierć wieku i nie muszę się wdawać w przepychanki. Ale gdyby ktoś zechciał mi zarzucić pogardę dla samczyków, to na pewno nie będę zaprzeczał. Tak, ten typ ludzki istotnie budzi we mnie bezbrzeżną irytację.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.