Syndrom Napoleona
  • Rafał A. ZiemkiewiczAutor:Rafał A. Ziemkiewicz

Syndrom Napoleona

Dodano: 
Sędzia, zdjęcie ilustracyjne
Sędzia, zdjęcie ilustracyjne Źródło: PAP / Aleksander Koźmiński
Uczestnicy konferencji na Uniwersytecie Śląskim, zatytułowanej „sędziowie a konstytucja” (zmyłka, zgodnie z zasadami konspiracji – faktyczny temat brzmiał „sędziowie a Kaczyński”) spektakularnie wypowiedzieli władzy wojnę.

Sędziowie na tej wojnie muszą polec, ale też, nie jest tajemnicą dla uważnego obserwatora, nie chodzi o to, by wygrali. Mają w walce z próbą przebudowy państwa, naruszającą interesy różnego rodzaju establishmentów, odegrać rolę „mięsa armatniego”. Na zasadzie – że pozwolę sobie sparafrazować sławny cytat z wojen napoleońskich – „wy zginiecie, ale armia przejdzie”. To znaczy – dostaniecie po głowach, ale osłabicie PiS i to zwiększy szanse na obalenie go w przyszłości.

Zarówno pierwsze (zamiary przywódców środowiska prawniczego) jak i drugie (nieuchronna przegrana) jasno wynika z przyjętej przez nadających ton konferencji – i zresztą trzymanej przez cały czas, od pierwszych sporów wokół Trybunału Konstytucyjnego – linii. „Ani kroku w tył!” Żadnej zmiany. Żadnych reform. Twierdzą nam będzie każdy gabinet i każdy paragrafik, w każdej sprawie położymy się rejtanem, będziemy wniebogłosy krzyczeć o faszyzmie, lamentować, że zabijana jest demokracja i wszystko co zdołano osiągnąć po rozbiorach tudzież lać ślozy w mankiet timmermansom i verhofstadom.

Pan profesor Safian wyłożył, wcześniej zaprezentowaną już w artykułach prasowych, koncepcję „rozproszonej kontroli konstytucji”, polegającą na tym, żeby każdy orzekający sędzie dowolnie sobie wybierał artykuły i paragrafy, które uznaje, uchylając te, które uzna – w domyśle, autorytety powiedzą mu, żeby uznał – za „pisowskie”. Jest przecież oczywiste, że takiej rozpierduchy żaden kraj i żaden rząd nie zniesie i musiałoby się to skończyć totalną pacyfikacją sądów, z pełnym przyzwoleniem znękanej sędziowską samowolą opinii publicznej. I nie wątpię, że podżegający sędziów do, de facto, wypowiedzenia posłuszeństwa państwu, władzom i ustawom, doskonale to wiedzą. Podżegają w imię zasady, skądinąd pięknie wpisanej w Polską historię – mury muszą się walić, krew się musi lać, świat musi widzieć, że walczymy. Jak szeregowi prawnicy będą ofiarnie walczyć i ginąć, to paru liderów środowiska zbierze standing ovation już nie tylko w Katowicach, ale i na forum międzynarodowym. A kto wie, może nawet, dla okazania, jak bardzo popiera walkę polskich prawników z narodowo-katolickim reżimem, Europa obdaruje profesorów i prezesów męczenników jakimiś eurofuchami?

Ktoś powie może, że prawnicy bronią spraw ważnych, równowagi między władzami, i nie można sprowadzać wszystkiego tylko do starań tych najlepiej ustawionych o zachowanie kastowych przywilejów (choć że to istotny wątek, nikt chyba nie zaprzeczy). Może i tak. Ale wraz z nimi, równie zawzięcie, a bodaj czy nie bardziej, bronią też swojej bezkarności nawet w tak ewidentnych sprawach, jak sklepowa kradzież czy przestępstwa drogowe, stoją murem za bezkarnością tego rodzaju kolegów, jak ten, co orzekał na bani i wsadził zupełnie niewinnego człowieka na pół roku do więzienia, bo przypadkiem miał takie samo nazwisko, a imion rodziców, peseli i takich tam dupereli nie chciało się wysokiemu sądowi sprawdzić (taką dokładnie historię niczym ze „Szwejka”, przyniósł niedawno jeden z tabloidów). Bronią, mówiąc krótko, stanu rzeczy, który sprawia, że od wielu lat wszyscy Polacy uważają wymiar sprawiedliwości za bagno, bardak i jeden wielki przekręt – z dwoma tylko wyjątkami, tych, którzy sami go tworzą, i tych, którzy mieli w życiu szczęście nigdy się z nim jeszcze bliżej nie zetknąć.

Tymczasem wszystko to, co „nadzwyczajną kastę ludzi” kompromituje, podają liderzy prawniczej irredenty przeciwko PiS za dowód, iż władza prowadzi na środowisko sędziowskie nagonkę. Prowadzi czy nie prowadzi, kompromitujących środowisko faktów ani osób nie zmyśla. A przeważnie są one kompromitujące aż tak, że informować o nich czują się zmuszone także wiernie kibicujące profesorowi Safjanowi czy prezes Gersdorf „tefałeny”. W połączeniu z nieprzejednaną postawą prawniczych liderów daje to władzy pewność, że w walce z sędziami będzie miała opinię publiczną po swojej stronie.

Czemu zatem taki, a nie inny wybór tych, których na śląskiej konferencji widzieliśmy w prezydium? Być może z egoizmu – każda reforma, każdy kompromis z oczekiwaniem zmiany, nawet w dużym stopniu konserwujący obecny układ i wpływy, dla konkretnych liderów oznacza umniejszenie ich znaczenia. Ale osobiście wyjaśniałbym to inaczej – lojalnością owych liderów wobec swoistego, nieformalnego porozumienia „zjednoczonych establishmentów”, które walczą rozpaczliwie o to, żeby nadal było, jak było. Nazywając to „walką o demokrację”. Walczą na dodatek metodą Suworowa, taktyką „spalonej ziemi”. Im gorzej, tym lepiej. Rozpieprzyć wszystko w drebiezgi, i uparcie przekonywać, że to nie my, to PiS.

Sam wielokrotnie krytykowałem „awanturność” Jarosława Kaczyńskiego, ale w tym wypadku jest, muszę przyznać, podobnie jak ze sprawą poparcia dla Tuska – dobrze zanalizowaną w ostatnim numerze „Do Rzeczy” przez Piotra Semkę. PiS gotów był Tuska poprzeć – to on tego nie chciał i atakował rząd własnego kraju przy każdej okazji, bo sobie wykalkulował, że bardziej mu się opłaca być naturalnym (i bezpiecznym, bo z daleka) przywódcą „opozycji totalnej”, niż takie poparcie otrzymać. PiS w sprawie reformy sądownictwa okazał skłonność do daleko idących kompromisów. Ale PiS jest obecnie w podobnej sytuacji jak „korsykański uzurpator” po swych pierwszych sukcesach. Napoleon, skoro jakoś mi się dzisiaj na niego zebrało, nigdy nie wypowiedział żadnej z wojen, które jako cesarz prowadził – po prostu wszyscy inni chcieli go zniszczyć, i próbowali wciąż od nowa.

Podobnie jest ze „zjednoczonymi establishmentami”. W każdej sprawie, gdzie da się znaleźć zarzewie wojny, będą je rozdmuchiwać, bo nieważne, czy to edukacja, czy sądy, czy co innego – nie chodzi bynajmniej o to, by w edukacji, sądach czy czym innym było lepiej. Chodzi o to, by znienawidzonego „korsykańskiego (w tym wypadku – żoliborskiego) karła” dopaść. Jakkolwiek.

Pytanie, czy skazany na wojnę z tymi kolejnymi antypisowskimi przymierzami i koalicjami Kaczyński okaże się geniuszem na miarę Bonapartego (choć, pamiętajmy, i ten okazał się w końcu za cienki – „nec Herkules…”). Czy, na przykład, w wojnie o reformę sądownictwa uda się zniechęcić większość środowiska od nadstawiania głów w obronie prawniczych „królewiąt” – czy też PiS, jak to często mu się zdarza, pójdzie na starcie frontalne i nie da im na to szansy?

Źródło: DoRzeczy.pl
Czytaj także