Sfinalizował transakcję oddającą chińskiej firmie mniejszościowy pakiet terminalu kontenerowego w Hamburgu, a przedwczoraj udzielił wywiadu, w którym wyłożył credo prochińskiej polityki swego kraju. W największym skrócie brzmi ono: chcemy być koniem trojańskim Chin w strukturach Zachodu i liczymy, że „państwo, które w przyszłości przywodzić będzie światu” gotowe jest takiego konia dobrze karmić.
Niemieckiego kanclerza trudno lubić, ale trzeba przyznać, że w przeciwieństwie do swojej obłudnej i chytrej poprzedniczki, wali kawę na ławę: Deutschland, Deutschland, uber alless i zero opierdzielania się. Otwarcie zapowiada, że Niemcy muszą „przejąć przywództwo w Europie”, po to, żeby mniejsze kraje „pozbawić możliwości egoistycznego blokowania decyzji podejmowanych we wspólnym interesie”, jeszcze bardziej otwarcie, że łamiąc wszystkie traktaty unijne i podstawy europejskiego wspólnego rynku wpompuje w gospodarkę niemiecką 200 mld euro państwowych dotacji, ba – nawet nie za bardzo ukrywa, że to gigantyczne futrowanie niemieckich firm ma posłużyć temu, aby podczas spodziewanego wielkiego kryzysu były w stanie wykupić jak najwięcej przedsiębiorstw z innych krajów UE, a zwłaszcza z naszej części Europy.
Ostatnim niemieckim przywódcą, który tak ostentacyjnie ogłaszał roszczenia do dominacji nad kontynentem był Adolf Hitler. Jak się wydaje, lekcja, której za jego sprawą Niemcom udzielono, właśnie poszła się czochrać i polityka naszych zachodnich sąsiadów wraca w stare koleiny.