O Schulzu mało kto już dziś pamięta, ale jego zapowiedź jest realizowana konsekwentnie, i w miarę upływu czasu – coraz bardziej obcesowo i z coraz mniejszą dbałością o zachowanie pozorów. Jeśli ktoś odnosi wrażenie, że budowniczowie "państwa europejskiego" zaczęli się śpieszyć, to moim zdaniem ma rację: na coraz bardziej niekorzystne dla ich planów okoliczności reagują klasyczną "ucieczką do przodu". I to jest dobra wiadomość, bo pośpiech, jak wiadomo, nie sprzyja powodzeniu przedsięwzięcia.
Do pewnego momentu rzecz udawało się robić dyskretnie – mniej więcej do końca rządów Angeli Merkel. Od wielu lat jakoś tak wychodziło, że wszystkie konkretne decyzje zapadały tak, jak tego żądali Niemcy, i jak było w ich imperialnym interesie, ale wciąż sprawiały wrażenie szerokiego konsensusu. Za czasów Olafa Scholza widzimy już coś zupełnie innego. Niemcy brną w butę i obłudę. Z jednej strony – robią wszystko, by blokować, spowalniać i utrudniać pomoc dla Ukrainy, wciąż licząc, że "po Putinie" i po wymuszeniu na Ukrainie rozejmu z Rosją, wrócą do świata sprzed 2022.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.