Funkcjonariusze agit-propu się boją. Różnie się to objawia, najpaskudniej u tych, którzy mają konto twitterze i zapełniają je hołdysowymi w treści i formie wydzielinami. Czy mają się powody bać? Mają. Ale zupełnie inne, niż te, które podają w tzw. dyskursie publicznym.
Oczywiście, nie grozi im żadna „zemsta PiS”, bo, po pierwsze, wydaje się wątpliwe, żeby ci przedstawiciele zwycięskiego obozu, którzy naprawdę mieliby możliwości im zaszkodzić, mieli teraz głowę do odgrywania się na gnojkach za lata opluwania, kłamstewek i manipulacji. Muszą teraz myśleć o rzeczach, od sprawnego załatwienia których zależeć będzie, czy zmiana w Polsce okaże się trwała, czy sprowadzi się tylko do jednego z wielu obrotów wyborczej karuzeli, i trwonienie energii na byle kogo byłoby nie tylko małostkowością, ale i głupotą.
Z kolei ci, którzy pamiętają konkretnym świniom ich świństwa, udział w „depisizacji” mediów publicznych i nawoływaniu do niej, w gnojeniu dziennikarzy podpadniętych za prawicowo-katolickie odchylenie i gorliwe kibicowanie aparatczykom PO oraz ich kolesiowi spod śmietnika w niszczeniu „Rzeczpospolitej” i „Uważam Rze”, nawet, gdyby chcieli się dziś odegrać, nie mają do tego żadnych narzędzi. Mogą propagandystów salonu co najwyżej wyśmiać i publicznie ich przypominaniem popełnionych świństw upokarzać – skądinąd, dla poniektórych bufonów o szczególnie rozdętym ego i to jest straszliwym męczeństwem.
Oczywiście, przyjdą zmiany w mediach publicznych, i oby były to zmiany gruntowne, strukturalne i daj Boże służące nie zastąpieniu jednego agit-propu drugim, tylko odzyskaniu przez owe media prawa do swej nazwy. Łatwym do przewidzenia skutkiem reformy będzie odsunięcie osób szczególnie wsławionych nierzetelnością, lizusostwem wobec PO oraz propagandową agresją wobec opozycji, Kościoła i całej tej części Polski katolickiej i patriotycznej, którą przegrany obóz poddawał medialnej eksterminacji. Trudno sobie wyobrazić w mediach publicznych normalnej Polski „dziennikarzy” pokroju Lisa, Sobieniowskiego czy pani Lewickiej – to tak, jakby po 1989 twarzami III RP miał pozostać Urban i jego ekipa z DTV.
Ale tak jak nikt nie zabronił Urbanowi założyć w wolnej Polsce prywatnego pisma, a towarzyszowi Barańskiemu czy innym do niego pisywać i nieźle tam zarabiać, tak samo nikt nie zabroni tego po-peowskim „pryszczatym” (patrz PS). Obecne jojczenie nad własnym męczeństwem, podnoszenie tego, że jakiś pisowiec coś tam anonimowo zasugerował na internetowym forum do rangi straszliwych represji i prowokowanie twitterowymi chamskimi napaściami do tego, by ktoś się chamowi odwinął, dając powód do jeszcze głośniejszego zawodzenia nad swa martyrologią, uprawiane przez co poniektórych z nich – w pewnym stopniu może być nie tylko przejawem doznawanego lęku, ale i wyrachowania. Podejrzewam o to zwłaszcza Tomasza Lisa, który już raz wykazał się sporym cwaniactwem w jednoczesnym tworzeniu wokół siebie legendy męczennika wyrzuconego z „Polsatu” rzekomo pod naciskiem PiS (choć każdy w branży wie, że to bzdura) i wykorzystaniu naiwnej wiary głupich pisowców, że jak mu dadzą synekurę w TVP to właśnie odwrócą od siebie podejrzenia o „medialny autorytaryzm”.
Lis jest tu dobrym przykładem do analizy. Proszę zauważyć, że cały jego życiowy sukces pochodzi z czyjegoś nadania. Ktoś go wysłał na korespondenta do USA, ktoś zdecydował, że właśnie on, a nie kto inny z grona co najmniej kilkunastu równie w tym dobrych, a może i lepszych, będzie prowadzić najpopularniejszy program informacyjny, ktoś mu dał gwarantujące wysoką oglądalność miejsce w ramówce. W większości wypadków był to ktoś biorący pod uwagę czynniki, mówiąc delikatnie, pozamerytoryczne. Medialna kariera w wypadku ludzi takich jak Lis niewiele różniła się od karier partyjnych aparatczyków, tak samo zależała od „podwieszeń” i „poparć”. Tam, gdzie trzeba było się zmierzyć z rynkiem – na przykład w internecie – szło dużo, dużo gorzej.
Sądzę, że Lis kombinuje teraz na dwie strony. Pierwszy wariant, to że niemiecko-szwajcarski koncern postanowi podzielić aktywa i sformatuje „Fakt” jako „pisowski” a „Newsweek” pozostawi jako pismo lemnigradu, i wtedy naczelny przelicytowujący wszystkich w nienawiści do PiS wciąż mu się tam opłaci, choć jest kilkakrotnie droższy w utrzymaniu od poprzednika, sprzedaż ma niewiele od niego lepszą a na reklamodawców może działać odstręczająco. Drugi – że jednak go wyleje i zastąpi kimś mniej budzącym emocje, i wtedy nimb najbardziej antypisowskiego antypisowca pozwoli Lisowi zawalczyć o pieniądze sfrustrowanych lemingów na podobnej zasadzie, jak Urban zaspokoił emocje rzeszy PZPR-owców, czy to serwisem internetowym, czy własnym tygodnikiem.
Ale jeśli skończy się dojenie funduszy publicznych, którymi wynagradzała swe presstytutki Platforma, kiedy skończą się reklamy od ministerstw i urzędów, kiedy zabraknie państwowych prenumerat – to mało który z „pryszczatych” zdoła z tak skurczonego bochenka wyciąć swoją pajdkę. I na pewno nie będzie ona tak gruba i tak suto omaszczona, jak za czasów Tuska i Kopacz.
Tego się właśnie oni boją. Nie jakichś „komisji weryfikacyjnych”, bo nie ma ani możliwości prawnych, ani woli urządzania podobnych igrzysk – ale tego, że zweryfikuje ich rynek. Zgoda, nie jest to wolny rynek, tylko regulowany, ale nawet jeśli władza nie użyje żadnych możliwości wpływu na wydawców i koncesjonariuszy, sama tylko logika biznesowa wymiecie „pryszczatych” precz. Taka „Polityka”, która w porę się uwłaszczyła i doskonale wykorzystała uprzywilejowanie, jakie stworzyła dla ludzi starego reżimu III RP, może być spokojna jako jeden z nielicznych wyjątków, ale już w „Wyborczej” panuje blady strach przed nadzwyczajnym walnym zgromadzeniem akcjonariuszy w najbliższych tygodniach. Nie dlatego, że akcjonariusze pisowcy, ale dlatego, że ta gazeta to przecież od lat kuriozum, z fikcyjnym naczelnym i kompletnym podporządkowaniem biznesu „etosowi”, które tylko dlatego nie doprowadziło jej jeszcze do finansowego krachu, że dotąd była ona elementem systemu władzy.
Moja przyjaciółka, która w ogóle nie prowadziła nigdy żadnej działalności politycznej, ale ma bardzo niepisowsko kojarzące się nazwisko, z punktu została po wyborach „sczyszczona” z zupełnie niepolitycznego, rozrywkowego programu w jednej z telewizji, gdzie wcześniej była regularnie zapraszana. Nie dlatego, że PiS tak kazał, nikt jeszcze przecież nie zdołał uczynić nikomu najmniejszej aluzji – po prostu tak na wszelki wypadek, mocą tego samego mechanizmu, który kazał latami traktować mediach jak trędowatych domniemanych „pisowców”, nawet takich, których PiS bynajmniej za „swoich” nie uważał. Taką Polskę zbudowali nam politycy rządzący, z kilkoma krótkimi przerwami, przez ostatnie ćwierć wieku, a zwłaszcza przez ostatnich osiem lat. Polskę, w której partia mająca większość w Sejmie nie będzie nawet musiała zmarszczyć brwi ani czynić najmniejszej aluzji, że firmy reklamujące się w szczególnie zjadliwie opluwających ją mediach nie będą przez odnośne ministerstwo traktowane życzliwe. Menadżerowie sami to wiedzą. Nie przypadkiem, jak niejednokrotnie przypominałem, w wielkich światowych koncernach podpadamy pod dział „Afryka i Europa Środkowa”.
A „pryszczaci” dobrze znają te mechanizmy, które dotąd pozwalały im pluć z piątego piętra na tzw. opinię publiczną, a teraz zaczną działać przeciwko nim – i tego się właśnie boją. Wiedzą, że stracą instytucjonalne wsparcie, które dotąd zapewniała im kelnerska postawa przynoszenia władzy tego, co władza zamówiła, a na rynku, na mniej więcej równych prawach z innymi, nie zdołają wiele zwojować. I bańka ich rzekomej poczytności czy oglądalności pęknie jak fikcja internetowa po wrzuceniu programów typu „twitter audit”, pokazujących że z rzekomych setek tysięcy obserwujących czy lajkujących trzy czwarte albo pięć szóstych to fikcyjne konta kupione na allegro.
Starają się w tej sytuacji jakoś poszerzyć swą przyszła bazę rynkową – stąd to oczekiwanie, omalże błaganie Jarosława Kaczyńskiego i pisowców, by straszyli, by się odgrażali. Ratunek dla „pryszczatych” leży w tym, by stworzyć wrażenie, że zagrożeni są nie tylko oni, wyjątkowo w świństwie zasłużeni, ale dosłownie każdy, kto nie głosował na PiS, nie chodził na smoleńskie marsze i nie uczestniczy w niedzielę w mszy świętej. Trzeba przyznać, że po stronie PiS nie brak chętnych do pofolgowania sobie w straszeniu – choć moim zdaniem ci, którzy dają asumpt do medialnych spekulacji niewczesnymi pogróżkami „wyczyścimy tu i tam, dobierzemy się” to skrajni idioci bardzo zwycięskiej partii szkodzący. Nie mówię, że PiS nie ma czyścić – o, bynajmniej, przeciwnie, jak będziecie mogli, czyśćcie natychmiast. Ale dopóki nie możecie morda w kubeł, że się tak wyrażę, właśnie dlatego między innymi PiS dał ciała za swych poprzednich rządów, że się odgrażał na prawo i lewo, nic tak naprawdę nie mogąc.
Jeśli PiS znowu będzie się odgrażał albo w inny sposób propagandę straszenia uwiarygodni, to nieco rynkową bazę dla „pryszczatych” powiększy. Ale i tak będzie ona za mała, by wszystkich chętnych utrzymać. W dobrym tonie jest dziś wśród „pryszczatych” żartować „teraz to my jesteśmy niepokorni”. No, proszę bardzo – spróbujcie w takim razie założyć swoją „Gazetę Polską”, swoje Radio Maryja i przetrwać bez wsparcia państwa. Jakoś to słabo widzę. „Niepokorni”, jeśli już się uparła „Polska racjonalna” używać tego określenia (ja się nigdy o takie miano nie ubiegałem) wygrali, bo wierzyli w Polskę, w patriotyczne i konserwatywne ideały, i zdolni byli do wyrzeczeń. Czy Lis zastawi swą wypasioną willę pod Warszawą, jak Sakiewicz zastawił swoje mieszkanie, by ratować „Gazetę Polską” doprowadzoną irracjonalnym wybuchem michnikofilii u Piotra Wierzbickiego na skraj bankructwa? Jakoś to słabo widzę, prędzej zajmą nieruchomość komornicy na pokrycie rachunków za wielkopańskie przyzwyczajenia państwa Lisów.
„Pryszczaci” mają się czego bać, ale to nie zemsta PiS-u, tylko perspektywa, że lemingard, którego – w przeciwieństwie do pisowców - nie spajała żadna idea, a tylko władza, upojenie poczuciem „bycia górą” i pogarda dla przegranych, zwyczajnie się rozlezie. Gdy niebawem Jarosław Kurski czy wspomniany już Lis zaczną, jak kiedyś Sakiewicz albo Ojciec Rydzyk prosić swych odbiorców – kochani, idzie na nas straszny atak, okażcie więcej ofiarności, wpłacajcie, niech każdy kto może kupi dwa, albo trzy egzemplarze gazety – to na odzew porównywalny z „niepokornymi” liczyć nie będą mogli.
PS. Ludzie inteligentni wiedzą względnie potrafią wyguglać, ale mnie czytają także idioci z przeciwnego obozu, gotowi zaraz zacząć histerię, że czepiam się niedoskonałości cery peowskich funkcjonariuszy. Wyjaśniam więc, że „pryszczatymi” przywykło się w naszej historii literatury nazywać pisarzy, którzy szczególnie odznaczyli się gorliwością i służalczością w czasach stalinizmu, i pisząc o TVN, „Wyborczej” czy „Newsweeku” do tego właśnie nawiązuję.