Bo, ciekawa sprawa, chociaż wszyscy są zgodni, że Brytyjczycy palnęli historyczne głupstwo i bardzo, bardzo na tym stracą, to najgorsze, że innych narodów wcale nie uważają za mądrzejsze. Największą złość budzi w brytyjskim referendum to, że może zainspirować inne kraje, ośmielić je do tej karygodnie nieprzywidywalnej formy demokracji bezpośredniej, a jeśli by – odpukać – urządziło się takie referendum we Francji, Holandii, krajach skandynawskich, to i tam ludzie okazaliby się równie głupi, jak Anglicy.
Straszne. Straszne, jak mało zostało w Europie rozumu. Jedna mała wysepka na Czerskiej i jeszcze mniejsze na Słupeckiej i Domanieckiej, kilka innych w Brukseli, Berlinie i na paru kampusach – a wszystko to otoczone morzem durnoty, której, że użyję frazy referendalnie spanikowanego redaktora Lisa, „zupełnie oszalałe tabloidy” potrafiły wmówić, że nie jest dobrze. A przecież w Unii Europejskiej dobrze jest. No powiedz Tomek, jak jest? Dobrze. A tobie, Wiesiek? Też dobrze. Jacek, Tomek, Adam, jak jest? No, lodzio-miodzio! No więc: „dobrze jest, psiakrew, a kto mówi, że nie, to go w mordę!”, jak to ujął był stary poczciwy Witkatz, nie wiedząc, że za bez mała sto lat okaże się pisowcem.
Najbardziej zaskakuje, że ta straszna głupota cechuje społeczeństwa, które przez ćwierć wieku ci sami wszyscy kazali nam bezkrytycznie naśladować, bo są lepsze, mądrzejsze, i w ogóle, w przeciwieństwie do nas, cywilizowane. Jak zakazywały krzyży i Bożego Narodzenia, gwałciły przez oczy i uszy przedszkolaki „edukacją seksualną”, celebrowały różnego rodzaju zboczenia i zasadzały se multi-kulti-dżihad, to były wzorem. A teraz nagle przygłupy, które nie dorosły do demokracji, i nasi, rodzimi mędrcy z Tok FM i tefałenów muszą im tłumaczyć, co dla nich dobre.
Przynajmniej: dla demokracji liberalnej. W chórze przestróg przed „rozmontowującym demokratyczne państwo prawa” Kaczyńskim pojawił się ciekawy ton: może i PiS chce demokracji, a ale nie demokracji liberalnej. Proszę zwrócić uwagę: demokracja zwykła, bezprzymiotnikowa, to zło. Zagrożenie dla demokracji prawdziwej – liberalnej. A czym się różni od demokracji demokracja liberalna? Reakcja oświeconych elit na brexit pokazuje, że tym samym, czym się różniła demokracja socjalistyczna. A ta, jak mawiano za moich czasów, różniła się tym, czym krzesło elektryczne od zwykłego. W demokracji liberalnej oświecone masy zgadzają się ze swoimi elitami, idą tam, gdzie je prowadzą ludzie wykształceni i na pewnym poziomie, wyznający poglądy właściwe, wolne od obskurantyzmu, nacjonalizmu, ksenofobii, nietolerancji i innych grzechów, i potwierdzają to w głosowaniu. Natomiast w demokracji-demokracji jakaś hołota, starsi, gorzej wykształceni i z małych miasteczek ulegając populistom głosuje oświeconym elitom wbrew.
Tak poważnie, na pytanie, co teraz będzie, człowiek rozsądny i intelektualnie uczciwy dać może tylko jedną odpowiedź: a cholera wie. Skutki ogłoszenia woli wyjścia przez Brytyjczyków z politycznych struktur unii (bo przecież nie samego wyjścia – do tego jeszcze hen, hen, i na razie nikt nie wie, na czym ma ono polegać!) są zwyczajnie nieprzewidywalne. Jedno, czego można być pewnym, to że nie będą jednoznaczne. Każdy coś zyska i coś straci. Na przykład, dla Polski moim skromnym brexit jest generalnie niekorzystny, bo tracimy sojusznika w walce z różnymi głupimi pomysłami eurooligarchów. Ale przynajmniej królewski Kraków przestanie być regularnie – pardon pour le mot – obrzygiwany przez pijanych brytoli, jako miejsce z tańszym chlańskiem i dziwkami poza Tajlandia, ale znacznie bliższe. Nie ma tego złego. W sprawach ważniejszych będzie podobnie – coś za coś. Nie wiem, czy per saldo się Anglikom ich głosowanie opłaci, czy nie, podejrzewam, że raczej tak. Ale to w końcu ich problem, nie nasz.
Przyszłość Unii zaś nie zależy od brexitu. Przyszłość unii zależy od tego, czy zdoła ona powrócić do racjonalności wspólnoty interesów, niechając obłędnych planów budowy jakiegoś związku socjalistycznych republik europejskich. To znaczy od tego, czy zdoła się pozbyć wszystkich tych oszalałych gujów – różnych Timmermansów, Junckerów, Verhofstadtów i Shulzów, którym się roi, że mogą swe światłe ideolo narzucić państwom narodowym. Unia nie może istnieć wbrew narodom ją tworzącym. To znaczy, teoretycznie może, jeśli ten, kto chce ją narzucić, ma talenty towarzysza Stalina i podobny jak on aparat przymusu do dyspozycji. Natomiast jeśli posiada tylko armię urzędasów, której deklaracją ideową i regulaminem bojowym jest Prawo Parkinsona, a sam jest drobnym przekrętaczem pokroju Junckera albo umysłowo ograniczonym doktrynerem w typie Verhofstadta u Shulza, to całe przedsięwzięcie musi się skończyć kupą śmiechu.
Choć, oczywiście, może się to chwilami okazać śmiechem przez łzy.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.